Akurat tu zakłady energetyczne mają bardzo dużo racji. Jeden nieumyślny ruch i człowiek wyparuje. Albo źle wykonana praca, zwarcie na linii i blackout na całe województwo.
Kolejna sprawa, to prace pod napięciem. Jeśliby dyżurny dopuścił nieuprawnioną osobę do takiej pracy, to więzienie gwarantowane (to nie są bogaci ludzie, których stać na najdroższych adwokatów), a gdyby takiemu delikwentowi coś się stało, to dyżurny do końca życia rodziny nie zobaczy zza krat. Następna sprawa, to przeszkoleni technicy operatora, którzy potrafią wykonać i pracę telekomunikacyjne oraz znają się na elektrotechnice. Myślę, że w skali kraju to góra pojedyncze ekipy. Szkolenie osoby, która w PSE pracuje na czynnych liniach WN i NN to ok trzy lata, ale wcześniej taka osoba musi pracować minimum kilka lat na liniach bez napięcia. Teraz jeszcze ją trzeba nauczyć fachu telko.
Oczywiście ktoś powie - niech na czas prac wyłączą linię. Tu już koszty przestojów byłyby wielokrotnie większe niż własne słupy operatora telko.
No i taka ciekawostka - na linii NN 400kV rozkład pola elektrycznego w powietrzu w pobliżu linii to ok 15kV/m. Pomiędzy nogami a głową człowieka w pobliżu takiej linii jest więc różnica potencjałów w okolicach 30kV. Każdy sobie chyba wyobrazi, co z takim człowiekiem się dzieje, który nawet nie dotykając przewodów jest pod napięciem 30 tysięcy woltów.
Inna ciekawostka - w linii dwutorowej. Kiedy jeden tor jest wyłączony i uziemiony a w drugim doszłoby do zawarcia, to prądy zwarciowe wyindukują w tym uziemionym torze nawet napięcie ok 2kV. Zabije każdego, kto wtedy dotknąłby niby uziemionego słupa czy przewodu, pomimo że elektrotechnika na poziomie technikum mówi że uziemiony element ma potencjał równy ziemi (czyli umowne zero) i wszystko jest idealnie bezpieczne.