DAJ CYNK

GeForce Now - komputerowe gry na twoim telefonie

Arkadiusz Bała

Aplikacje

Gramy!

Kiedy już odpalimy grę, szybko zdajemy sobie sprawę, że ten cały streaming rzeczywiście nie różni się wiele od uruchamiania gier bezpośrednio na komputerze. Poszczególne tytuły wyświetlają się na pełnym ekranie, dają nam pełny dostęp do ustawień i poprawnie reagują na komendy wprowadzane klawiaturą i myszką. Oczywiście ta iluzja pryska po odpaleniu usługi na smartfonie czy telewizorze, ale i tutaj wszystko działa bez problemu, o ile tylko zaopatrzymy się w pada. Niby na telefonach mamy do dyspozycji i klawiaturę, i kontroler ekranowy, ale korzystanie z nich to dramat, więc lepiej od razu sobie odpuścić. To jednak całkiem logiczne - w końcu komputerowe gry tworzone były z myślą o bardziej komputerowym sterowaniu.

GeForce Now - kontroler ekranowy
Z GeForce Now na smartfonach można korzystać bez pada, ale po co się męczyć?

Jak to wszystko działa? Nie idealnie, ale wrażenia jak najbardziej pozytywne. Korzystając z Internetu stacjonarnego (światłowód, 250 Mbps) rozgrywka była płynna, a przycięcia czy chwilowe spadki jakości obrazu zdarzały się sporadycznie. Fakt, aplikacja regularnie straszyła mnie komunikatem o rzekomo niestabilnym połączeniu, jednak zazwyczaj nie przekładało się to w żaden wymierny sposób na rozgrywkę. Grać dało się także za pośrednictwem LTE i to mimo faktu, że przez większość czasu balansowaliśmy na granicy transferu rekomendowanego przez Nvidię (20-30 Mbps). Oczywiście przy takim scenariuszu pewne problemy już się pojawiały – np. przycinanie dźwięku – ale wrażenia nadal pozostawały całkiem dobre.

Geforce Now i pad
Z padem to już czysty miód, choć do CS:GO zdecydowanie lepiej podłączyć klawiaturę i myszkę

Od strony wizualnej usługa GeForce Now pozwala nam na uruchamianie gier maksymalnie w rozdzielczości 1920 × 1080 i 60 FPS. Docelowo ma się pojawić możliwość grania w 4K, ale to na razie pieśń przyszłości. Trzeba jednak pamiętać, że jak to przy streamingu bywa, obraz jest poddawany mocnej kompresji. Na większym monitorze bez trudu można zauważyć, że to 1080p wcale nie jest takie ostre, jak 1080p renderowane natywnie na komputerze, a i kolory są jakieś takie wypłowiałe. Czy przeszkadza to w rozgrywce? To zależy - głównie od ekranu, którym dysponujemy (na małym wyświetlaczu smartfona lub kiepskiej matrycy TN w laptopie problem będzie mniej widoczny niż na monitorze 27” IPS), ale także tego, na ile jesteśmy na takie kwestie wyczuleni.

Interfejs GeForce Now w grze

Dla równowagi dostajemy jednak całkiem przyzwoitą specyfikację. Żeby nie było niedomówień – nie topową. O graniu w Wiedźmina 3 na najwyższych detalach i w 60 FPS możemy raczej zapomnieć, ale już stabilne 30 FPS jest jak najbardziej w zasięgu. To nieco więcej niż dostaniemy w niedrogim gamingowym laptopie oraz o wiele więcej niż w konsolach obecnej generacji (a przynajmniej w ich podstawowych wersjach). Do tego w ramach planu Founders w kompatybilnych grach możemy skorzystać z efektów ray-tracingu. Sprawdziliśmy to w Quake II RTX i potwierdzamy – to działa!

Żeby nie być gołosłownym i odnieść się do konkretnych liczb, w niesławnym Assassin’s Creed Unity na ustawieniach bardzo wysokich z GeForce Now mogłem liczyć na ok. 55-60 FPS, podczas gdy mój prywatny laptop z Intel Core i5-9300 H, GeForce GTX 1650 Max-Q i 16 GB RAM notował w tych samych warunkach ok. 45-50 FPS. Różnica jest taka, że musiał być w tym czasie podłączony do zasilania i wył niczym stary odkurzacz, podczas gdy korzystając ze streamingu mogłem cieszyć się grą na balkonie, z dala od gniazdka i w absolutnej ciszy. Albo odpalić w tle renderowanie filmu w 4K, bo w sumie czemu nie? Przecież cały czas miałem zapas mocy obliczeniowej.

No dobra, a co z opóźnieniami? Cóż, są. A czy przeszkadzają w grze? To już zależy w co gramy. We wspomnianych już Wiedźminie czy Assassin’s Creed, a także w większości gier jednoosobowych raczej nie powinny stanowić problemu. Prywatnie nie czułem, by moja postać reagowała na polecenia ociężale, a w każdym nie bardziej, niż ma to miejsce np. po podłączeniu komputera do starego telewizora. Jeśli jednak gramy w sieciowe FPS-y, gdzie wysoka precyzja i niski ping są na wagę złota, to tu już pewne problemy mogą się pojawić, choć ponownie wiele będzie zależało od tego, na ile jesteśmy na tego typu kwestie wyczuleni.

Przyszłość jest dziś!

Streaming gier nie jest pomysłem nowym i przez lata temat ten zdążył wzbudzić wiele kontrowersji. W większości obawy i krytyka dotyczyła faktu, że przecież transmisja online nie może zagwarantować komfortu rozgrywki porównywalnego z własnym, fizycznym sprzętem. GeForce Now udowadnia, że może, o ile tylko pogodzimy się z kilkoma drobnymi kompromisami. Co dostajemy w zamian? Wolność! Dzięki usłudze Nvidii możemy grać wszędzie i na wszystkim, bez obaw, że po wrzuceniu do walizki zasilacza do naszego wielkiego gamingowego laptopa zabraknie nam miejsca na bieliznę. Oczywiście potrzebujemy do tego Internetu – najlepiej szybkiego. Biorąc jednak pod uwagę, że do komfortowej rozgrywki wystarczy już przyzwoite połączenie LTE, nie wydaje się, żeby był to tak duży problem.

Miejscem, gdzie GeForce Now kuleje, jest proces uruchamiania gier. Konieczność każdorazowego logowania do platform dystrybucji (przynajmniej u niektórych użytkowników) i „pobierania” gier jest po prostu niewygodna, zwłaszcza kiedy korzystamy ze smartfona. Nie jest to problem, który usługę by przekreślał, ale można było tę kwestię rozwiązać bardziej elegancko. Trzymamy kciuki, żeby udało się ten aspekt w przyszłości poprawić, bo od kogo jak od kogo, ale od giganta takiego jak Nvidia można tego wymagać.

No to zostały ostatnie dwa pytania – dla kogo właściwie jest ten streaming i czy warto się w niego bawić? Odpowiedź na pierwsze jest prosta – dla każdego. A czy warto? A czemu nie? Usługa jest darmowa, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by sprawdzić ją samemu. A nuż jakiś posiadacz ultrabooka uzna dzięki temu, że jest to fantastyczny sposób, by ogrywać tytuły AAA, nie rezygnując z mobilności? A może kto inny odkryje, że to fajny trick, żeby ogrywać ulubione gry nie tylko siedząc przy biurku, ale także na telewizorze w salonie czy na smartfonie podczas drogi do pracy lub na uczelnię? Przyszłość jest dziś i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sprawdzić ją z bliska.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Arkadiusz Bała, Lech Okoń