DAJ CYNK

Życie dla żywych, śmierć dla umarłych - recenzja Banishers: Ghosts of New Eden

Patryk Łobaza (BlackPrism)

Gry


Już dzisiaj można zagrać w wyczekiwaną przez wielu graczy grę Banishers: Ghosts of New Eden. Gra przez wielu na podstawie trailerów była porównywana do naszego rodzimego wiedźmina. Ile jest w tym prawdy?

Wiele osób, nawet graczy, może mieć mylne przeświadczenie o branży gier, jakoby składała się ona z dwóch typów produkcji: kolosalnych i wysokobudżetowych tzw. AAA lub tworzonych przez jedną osobę w piwnicy grach indie. Prawda jest jednak taka, że pomiędzy tymi dwiema kategoriami mamy morze średniobudżetowych, tworzonych przez profesjonalne studia produkcji. Właśnie takim tytułem jest Banishers: Ghosts of New Eden. 

Warto wspomnieć, że gra została stworzona przez studio Don’t Nod, które można kojarzyć z takich tytułów jak Life is Strange oraz Vampyr. Ten drugi był ich pierwszym krokiem w stronę stworzenia dynamicznej gry fabularnej, lecz tytuł został przeciętnie przyjęty. Osobom, które odbiły się od Vampyra zalecam nie patrzeć przez jego pryzmat na Banishers.

Gra opowiada historię dwójki pogromców – Antei Duarte oraz Ruadhrigha mac Raitha, będących jednocześnie kochankami, którzy trafiają do Ameryki Północnej, by pomóc przyjacielowi zdjąć klątwę z mieszkańców małego miasteczka. Jak się można domyślać, zadanie okazuje się o wiele bardziej skomplikowane niż początkowo zakładali, a śmierć kroczy im po piętach od momentu postawienia stopy na nowym kontynencie.

Życie dla żywych, śmierć dla umarłych    


 

Akcja gry rozpoczyna się w w roku 1695 w kajucie statku zmierzającego do New Eden, małego miasteczka w Ameryce Północnej. Z rozmowy pogromców dowiadujemy się, że zmierzają tam na zaproszenie Wielebnego Charlesa, ich wieloletniego przyjaciela. Antea, jako bardziej doświadczona z tej dwójki wyraża swoje obawy, wszak duchowny sam jest pogromcą i mógłby zdjąć klątwę. Dowiadujemy się też, główną zasadą, jaką kierują się pogromy to: „Życie dla żywych, śmierć dla umarłych”. Z tym mottem postawili swoje stopy na nowym kontynencie, nie wiedząc jeszcze, jak szybko ich przekonania bedą kontestowane.

Początek gry jest mocno rozwleczony. Po kilku minutach akcji i zabiciu niegroźnych zjaw, postawionych przed nami w celu wytłumaczenia podstaw walki, docieramy do miasta, w którym rozpoczynamy śledztwo. Polega to na rozmowach ze świadkami i przeszukiwaniu wnętrz. Nasza postać komentuje niemal każde znalezisko i nie możemy zbadać następnego tropu, dopóki nie skończy swojego wywodu.

Na miejscu okazuje się także, że Wielebny Charles nie żyje i został zabity przez klątwę. Pomimo śmierci jego duch nie chce odejść, nawiedzając swoją żonę. Jest to zatem nasze pierwsze zadanie, by zbadać jego śmierć. W tym celu gromadzimy wskazówki, rozmawiamy z mieszkańcam i badamy miejsce zbrodni. Takie typowo detektywistyczne wątki będą później na porządku dziennym. Mamy jednak do dyspozycji coś, czego żaden inny detektyw nie potrafi. Chodzi o rytuały, ktore pomagają nam np. w przywołaniu ducha. 

Pojawia się też pierwsza rysa na ideologii, którą kierują się nasi bohaterowie, w końcu muszą odesłać w zaświaty ducha ich przyjaciela, który nie tylko nie chce odchodzić, lecz chce także pomóc im walczyć z klątwą. Niedługo później rysa przemienia się w pęknięcie, gdy okazuje się, że mają do czynienia z czymś znacznie potężniejszym niż przypuszczali.  Już na zwiastunach mogliśmy się domyślić co się stanie. Antea zostaje duchem, a Red ledwo uchodzi z życiem. Od tej pory współpracują patrząc na świat zarówno w sferze ludzkiej, jak i duchowej.

Antea Duarte i Red mac Raith - uczeń i mistrzyni, kochankowie, współpracownicy


 

Chciałbym jeszcze na chwilę zatrzymać się przy głównych bohaterach i lepiej im się przyjrzeć. Red mac Raith, jak sugeruje jego imię jest szkotem, zatem wypowiada się z bardzo charakterystycznym akcentem. Wygląda dość modnie, jak na dzisiejsze czasy. Długie włosy zawiązuje w kucyk, a jego szczękę przykrywa gęsta szczecina. Jego twarz naznaczona jest kilkoma bliznami dodającymi mu charakteru. Jest to postać, którą określiłbym jako typowego bohatera gier wideo.

O wiele ciekawiej robi się w przypadku jego czarnoskórej towarzyszki Antei Duarte. Z tej dwójki to ona jest mistrzem rzemiosła, a Red tylko jej utalentowanym uczniem. O ile Szkot prezentuje – przynajmniej początkowo – bardziej beztroskie podejście do niebezpieczeństw, tak Antea jest tą twardo stąpającą po ziemi. Jej skóra została w ciekawy sposób dotknięta bielactwem, naznaczając również niektóre kosmyki włosów, co dodaje jej bardziej „wiedźmiego” wyglądu. Oboje bohaterów nosi charakterystyczne pierścienie oraz tatuaże.

Jak już wcześniej wspomniałem, są oni nie tylko mistrzem i uczniem, lecz także kochankami. Gra w bardzo intymny sposób przedstawia ich dojrzałą relację i nie chodzi tu o nagość fizyczną, lecz uczuciową. Twórcy postanowili wpuścić nas między tę dwójkę, co jeszcze bardziej angażuje gracza w rozgrywkę i śledzenie rozwoju relacji bohaterów.

Detektyw z mieczem


 

Jeżeli miałbym określic wszystkie mechaniki w grze jednym słowem to byłaby to niekonsekwencja. Z jednej strony twórcy w niektórych momentach sztucznie wydłużają rozgrywkę, by później zaoferować na skrót, który zaoszczędzi sporo czasu.
Zacznijmy jednak od początku. Gra na dobrą sprawę składa się z dwóch, często przeplatających się, mechanik. Pierwszą jest walka, a drugą wątek detektywistyczny. W przypadku starć z przeciwnikami grze można sporo zarzucić. Przede wszystkim sterowanie jest dość toporne, animacjom brakuje płynności, a postaci responsywności. Co prawda, grając na poziomie normalny nie zginąłem ani razu, jednak nie raz zrobiło się gorąco, gdy postać po raz kolejny zbyt wolno zaczęła wykonywać unik. 

Jest też kilka rzeczy, za które system walki można pochwalić. Twórcy ciekawie przeplatają w niej świat duchowy i materialny. W starciach może nam pomóc Antea, której pięści biją bezlitośnie. W trakcie walki możemy się na nią przełączyć na ograniczony czas. Otrzymywane wtedy obrażenia jedynie skracają czas, w którym możemy nią sterować. Nie raz może to wywabić nas z opresji, gdy punkty zdrowia Reda są niebezpiecznie niskie.

Wątki detektywistyczne są o wiele bardziej rozbudowane, choć ich dynamika niekiedy zostaje złamana, a misje sztucznie wydłużane. Red rozmawia z osobami zaangażowanymi w sprawę nawiedzeń i próbuje ustalić wszystkie ważne zdarzenia oraz motywy poszczególnych uczestników. Z kolei Antea odkrywa przed nim to, co zobaczyć może tylko duch. Po zakończonym śledztwie trzeba wydaćwerdykt, a później wykonać wyrok. Oznacza to, że jesteśmy jednocześnie prokuratorem, sędzią oraz katem. Jest to moim zdaniem zbyt duża władza w rękach jednego człowieka, szczególnie gdy występuje tu poważny konflikt interesów, o czym jeszcze wspomnę później.

Jeszcze przed premierą gra była porównywana chociażby do naszego rodzimego Wiedźmina. Podobieństw rzeczywiście można się tutaj dopatrzeć. Przede wszystkim bohaterowie podobnie zarabiają na życie – pozbywają się duchów i potworów oraz przeprowadzają egzorcyzmy. Do tego możemy dodać momentami naprawdę ciężki klimat oraz wszechobecną ludowość. Jednak w Banishers: Ghosts of New Eden nie doświadczymy wiedźminowej wolności. W grze jesteśmy prowadzeni za rączkę przez klaustrofobiczne ścieżki i korytarze.

Pomimo możliwości osiągnięcia różnych zakończeń, nie widzę tutaj zbyt wielu czynników powodujących regrywalność. Grę można ukończyć w około 20 godzin, choć osoby zainteresowane odblokowaniem wszystkiego mogą liczyć nawet na 40 godzin zabawy. Gra stawia przed graczem około 20 różnych spraw do rozwikłania, lecz tak naprawdę obowiązkowo wykonać trzeba tylko kilka z nich.

Rozterki moralne i konflikt interesów


Gra jest wyjątkowa ze względu na swoją formułę. Poniekąd wybieramy zakończenie gry tuż po prologu. Jak już wcześniej wspomniałem, w grze prowadzimy śledztwo i wydajemy osąd oraz egzekwujemy wyrok. Nie jesteśmy jednak najlepszą do tego osobą, ze względu na konflikt interesów. Bowiem już na początku dowiadujemy się o tym, że istnieje możliwość wskrzeszenia Antei, jednak jest to mroczna magia, wymagająca poświęcenia wielu dusz. Co za tym idzie, korzystne dla nas będzie wydawanie wyroków skazujących.

Nie jest to jednak łatwe, gdyż nie wszystkie winy w grze zasługują na karę śmierci. Możemy zatem mieć pewność, że gra niejednokrotnie rzuci wyzwanie naszemu kompasowi moralnemu. Ciekawą kwestią jest również podejście Antei, która mowi wprost, że chce żyć, co stoi w sprzeczności z ideologią Pogromców. Pokazuje to ciekawe zjawisko społeczne, polegające na tym, że czasem wymagamy od innych stosowania się do zasad, których nie chcemy egzekwować we własnym przypadku. 

Banishers: Ghosts of Eden nie jest grą lekką. Wymaga skupienia oraz słuchania tego, co inni mają do powiedzenia. Zdecydowanie nie jest to produkcja, by zrelaksować się po ciężkim dniu w pracy.

Słychać wycie? To pewnie zjawy


O grafice i audio nie ma co się rozpisywać. Szata wizualna nie jest fotorealistyczna, jednak i tak jest bardzo estetyczna. Może nie jest to poziom produkcji z najwyższym budżetem, lecz raczej zachęca do zagrania niż nas od tego odciąga. Większym problemem są natomiast animacje, a właściwie ich brak, co widać szczególnie podczas rozmów. Przez to postaci nieraz wyglądają bardziej jak sztuczne laleczki niż ludzie.

Dźwięki w grze przez większość czasu są ledwo zauważalne. Towarzyszy nam bardzo spokojna, kojąca muzyka, która potrafi przyspieszyć podczas starć. Jednak nawet wtedy nie przytłaczają ani nie wysuwają się na pierwszy plan.

Zagraniczny Wiedźmin daje radę



Pomimo tego, że Vampyr do mnie nie przemówił, postanowiłem dać szansę jego twórcom i uwierzyłem, że tym razem dostarczą grę, która trafi w moje gusta. Muszę przyznać, że w przypadku Banishers: Ghosts of New Eden udało im się tego dokonać. 

Gra nie należy do najlżejszych, a poza przejściowymi momentami rozluźnienia, gęsty klimat można byłoby jeść łyżką. Nie jest to także produkcja, przy której człowiek usiądzie i może się zrelaksować, a bardziej fabularna uczta, na której trzeba się mocno skupić, by przeżyć ją właściwie. 

Do ideału sporo brakuje, przede wszystkim pieniędzy, bo widać, że twórcy chcieli zrobić więcej niż pozwolił im na to budżet. Mam jednak nadzieję, że na tym nie poprzestaną, a następna gra spod ich szyldu będzie jeszcze lepsza.

Ocena: 7,5/10

Wady:

  • Animacje
  • Niektóre momenty są mocno rozwleczone
  • Sterowanie i responsywność

Zalety:

  • Świetnie przedstawiona relacji między bohaterami
  • Różnorodne i wciągające misje poboczne
  • Bohaterowie są unikatowi i zapadają w pamięć
  • Ambitna fabuła poruszająca kwestie moralności

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Własne