DAJ CYNK

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

Piotr Urbaniak (gtxxor)

Sprzęt

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

 

Czy retrokonsolka za dwie i pół „stówy” może być czymś więcej niż bibelotem, który, kupiony za grosze, szybko zacznie gromadzić kurz? Jak najbardziej, choć wymaga to odrobiny czasu i chęci.

Podsumowanie | Ocena końcowa: 7/10

Anbernic RG35XX stwarza doskonałą sposobność, by wybrać się w sentymentalną podróż w przeszłość, płacąc za to cenę biletu na Pendolino. Mimo iż miejscami zgrabny niczym tłuczek do mięsa i ewidentnie niedopracowany, najzwyczajniej w świecie jest przyjemną zabawką. Dla każdego, kto z łezką w oku wspomina czasy, gdy do grania trzeba było znaleźć dobre światło i komplet baterii. Ale nie tylko.

Patrząc z czysto technicznego punktu widzenia, producent niejako wsadza użytkownika na karuzelę. Co nadrobią przyzwoite nasycenie kolorów i kontrast zastosowanego wyświetlacza, to zepsuje brak jakichkolwiek opcji skalowania. A czym przekona do siebie lekka i poręczna konstrukcja, zostaje nakryte przez średniawy krzyżak i wepchnięte jakby trochę na siłę spusty.

Jeszcze osobną kwestię stanowią niektóre dziwaczne, zapewne dyktowane oszczędnościami, wybory. USB-C niby jest, ale wymaga specyficznej ładowarki, a do przesyłania obrazu na zewnętrzny ekran i tak wykorzystano mini HDMI. Żeby było zabawniej, konsolka nie naładuje się, gdy nie ma karty pamięci w slocie numer jeden, bo wobec braku modułów wbudowanych ta zawiera również oprogramowanie układowe.

Sporo tu więc protetyki i klejenia na ślinę, a co za tym idzie rozwiązań nie najbardziej oczywistych. Nie wszystkie można wyprostować poprzez zmianę oprogramowania. Ale też dziecięcą naiwnością byłoby spodziewać się doskonałości po sprzęcie od „majfrendów”, kosztującym 250-350 zł z wysyłką (zależnie od sklepu). Na szybką sesję w wolnej chwili lub jako zabawka dla kilkulatka czy prezent dla kolegi – warto rozważyć.

Plusy:

  • Dwie i pół „stówy” to uczciwa cena
  • Zaskakująco przyzwoita jakość wykonania
  • Niezły, laminowany ekran IPS
  • Głośnik, choć mono, daje radę
  • Obsługa microSD do 512 GB
  • Nie najgorszy akumulator (5 godz. grania)
  • Możliwość wyświetlenia obrazu na TV

Minusy:

  • Fabryczne oprogramowanie to kiepski żart
  • Dziwaczna implementacja USB-C
  • Emulacja czasem mimo wszystko nie domaga
  • Krzyżak mógłby być lepszy...
  • ...spusty to samo

>>> Anbernic RG35XX w oficjalnym sklepie na AliExpress (link afiliacyjny) <<<

 

Anbernic RG35XX, aka wehikuł czasu 

Choć mogłoby się wydawać, że konsolki kieszonkowe lata świetności mają już dawno za sobą, a dziś ten rynek to jedynie hybrydowy Nintendo Switch i subtelny niczym patelnia Steam Deck, chińscy producenci nie składają broni. Bez większego echa, za to dość regularnie wypychają kolejne modele handheldów. Są to wprawdzie urządzenia klepane według jednego schematu; bazujące na układach ARM, jądrze Linux i emulujące od kilku do kilkunastu platform retro, ale niewątpliwie jest w czym przebierać.

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

Wydany pod koniec 2022 roku Anbernic RG35XX to już nasty model w ofercie tego producenta, a jednocześnie bezpośrednia odpowiedź na szalenie popularną Miyoo Mini. Z tą jednak różnicą, że podczas gdy próba zakupu wspomnianego rywala wymaga nadludzkiego refleksu przy kolejnych, sporadycznych dropach, zakup bohatera niniejszej recenzji to czysta formalność. Nawet na oficjalnej stronie Anbernic.

Trochę Game Boy, trochę SNES, trochę XXI wiek

Przy pierwszym kontakcie Anbernic RG35XX od razu kojarzy się z klasycznym Game Boyem i nie da się ukryć, że jest to zabieg całkowicie celowy. Dość powiedzieć, że nawet dostępne kolory są inspirowane sprzętem Nintendo. Na zdjęciach widzicie wersję szarą, ale do wyboru są też dwa warianty transparentne, biały oraz fioletowy. Kto pamięta modę na półprzezroczyste obudowy w latach 90. minionego wieku, ten uroni łezkę.

Należy jednak zauważyć, że na przekór anachronicznej formie znalazło się tu sporo rozwiązań iście współczesnych. Nie zawsze wyjątkowo zgrabnych, o czym za moment, ale mimo wszystko. Nadużyciem byłoby również określenie Anbernic RG35XX mianem repliki Game Boya, bo już na przykład układ przycisków pochodzi z Super Nintendo i to z nadmiarowym spustem po obydwu stronach. Mało tego, kolejnym ukłonem w stronę konsol stacjonarnych są też proporcje wyświetlacza, wynoszące 4 do 3.

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

Po stronie rozwiązań współczesnych w oczy rzuca się przede wszystkim gniazdo USB-C, choć niestety służy ono wyłącznie do ładowania. Aby przesyłać pliki z ROM-ami, trzeba wykorzystać jedną z dwóch kart pamięci, których sloty umieszczone są wzdłuż prawej krawędzi anbernica. Z kolei przesłanie obrazu na zewnętrzny monitor umożliwia złącze mini HDMI, widoczne na grzbiecie urządzenia. 

Ogólnie rzecz ujmując, całość, pomimo wszędobylskiego plastiku, prezentuje się niczego sobie. Przynajmniej w posiadanej przeze mnie, szarej wersji. Z wariantami półprzezroczystymi jest ponoć taki problem, że zamiast sterylnych wnętrzności, widać w nich głównie klej użyty do montażu baterii. Ale spasowanie jest przyzwoite, jakość zastosowanych tworzyw także, co zważywszy na cenę, można określić jako wręcz zaskakujące.

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

Konsola sklejona na ślinę

Oszczędności ujawnia dopiero bliższe spojrzenie i niestety nie zawsze są to cięcia oczywiste. Anbernic RG35XX nie ma jakiejkolwiek pamięci wbudowanej, nawet miniaturowej kostki flash na firmware, przez co do działania wymaga karty pamięci w pierwszym slocie. Ba, wymaga jej nawet do ładowania. Serio. Tyle dobrego, że producent nie robi pod górkę i już podstawową wersję urządzenia sprzedaje z kartą o pojemności 64 GB w zestawie.

Inną osobliwością jest port USB-C. Ten służy wyłącznie do ładowania, w dodatku okazuje się dość kapryśny pod względem ładowarki. Wymaga bowiem profilu prądowego 5V/1,5A, nie będąc przy tym zgodnym z Power Delivery ani jakimkolwiek innym, zdefiniowanym standardem. Tak więc ładowanie konsolki to trochę loteria. Na przykład oryginalną 20-watową ładowarką iPhone'a się tego nie zrobi.

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

Wnioskując po komentarzach w sieci, wielu nabywców sądzi, że otrzymali urządzenie uszkodzone. Powód? Nie ładuje się. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w większości przypadków wcale nie chodzi o usterkę, lecz problem ze znalezieniem odpowiedniej ładowarki. Sam trafiłem dopiero za trzecim razem, stosując ostatecznie dość generyczny zasilacz od zdalnie sterowanej zabawki. A dodajmy, w zestawie jest jedynie kabel z USB-A do USB-C. Ładowarki brak.

Mając zaś na uwadze samo USB-C, dość pokracznym wyborem wydaje się zastosowanie do przesyłania obrazu osobnego gniazda mini HDMI. Trzeba jednak oddać producentowi, że wspomniane gniazdo faktycznie działa, a to w chińskich retrokonsolkach wcale nie jest takie oczywiste. Zresztą, nawet poprzednie modele marki Anbernic miewały z tym problemy. Podkreślmy: tu jest w porządku.

Mniej w porządku jest z łącznością bezprzewodową, która obejmuje tylko Bluetooth. Wi-Fi nie uświadczymy, stąd nie ma mowy o grze po sieci czy obsłudze usługi RetroAchievements. Można natomiast podłączyć zewnętrzny kontroler i grać z jego pomocą samemu, lub ewentualnie zorganizować multiplayer kanapowy. Zauważmy, w parze z możliwością wypuszczenia obrazu na TV czyni to z RG35XX całkiem sensowny gadżet imprezowy.

Granie na czasem koślawym ekranie

Teraz najważniejsze – granie. Oficjalne wspieranych jest kilkanaście formatów ROM-ów, spośród których za najważniejsze uchodzić mogą: PlayStation 1, MegaDrive, Master System, Super Nintendo, NES czy wreszcie wszystkie Game Boye. I faktycznie, jeśliby patrzeć wyłącznie na suchą moc obliczeniową, to pomijając skrajne przypadki, takie jak „Gran Turismo”, emulacja jest naprawdę płynna. Komfort zabawy to już inna sprawa.

Zastosowany ekran typu IPS ma przekątną 3,5 cala i rozdzielczość 640x480 pikseli, a co za tym idzie, jak już zostało wspomniane, proporcje równe 4 do 3. Patrząc na nasycenie kolorów czy kontrast, wyświetlacz ten może uchodzić za całkiem sensowny wybór. Cały wic polega na tym, że przydałyby się jeszcze sensowne opcje skalowania dla platform, które działają w innym standardzie. Ot, chociażby Game Boy to 10 do 9. 

Anbernic RG35XX – test. Moje najlepiej wydane 250 zł w życiu

Niestety fabryczne oprogramowanie urządzenia to asceza pełną gębą. Prócz samego odpalania gier i zapisu ich stanu, z jakkolwiek wartościowych funkcji oferuje jedynie tester przycisków oraz zegar. W rezultacie wbudowany emulator, mimo iż co do zasady spełnia swoją rolę, srogo obraz kaleczy, gdyż musi go rozciągnąć do formatu wyświetlacza.

Nie jest to wprawdzie przejazd pilnikiem po zębach, ale wygląda nienaturalnie i psuje nieco ogólne wrażenia z zabawy. Zwłaszcza, jeśli obok ma się do porównania oryginalny sprzęt. Trochę paradoksalnie, lepiej urządzenie radzi sobie z dźwiękiem, choć typowe emulatorowe charczenie też się przytrafia. Na pewno więc nie jest to ideał, ale do ideału trzeba byłoby zapłacić wielokrotnie więcej za FPGA. Prawo natury.

Dobry wybór dla MacGyvera 

Konsolkę tymczasem można w naprawdę widoczny sposób poprawić, przeznaczając na to mniej niż kwadrans. O co chodzi? – zapytacie. Otóż scena zdążyła stworzyć dla niej oprogramowanie nieoficjalne, GarlicOS, które daje dostęp do pełnego interfejsu kombajnu RetroArch. Nagle kwestie takie jak skalowanie przestają być problemem, bo po prostu stają się dostępne. A to ledwie początek tego, co ze zmodyfikowanym RG35XX można zrobić.

GarlicOS udostępnia m.in. także szalenie przydatne funkcję underclockingu i overclockingu procesora. Dzięki temu, grając w mniej wymagające tytuły, takie jak kultowy „Tetris” na GB, bez trudu udaje się zwiększyć żywotność baterii 2100 mAh z fabrycznych 5 do nawet 7-8 godzin. A niekiedy nawet więcej. Natomiast podkręcając sprzęt, otwiera się szansa, by okiełznać przynajmniej część problemów z płynnością i przyzwoicie zagrać we wspomniane już „Gran Turismo” na PSX.

Ostatecznie Anbernic RG35XX okazuje się gadżetem zaskakująco wartościowym, a pod względem stosunku możliwości do ceny wręcz bezkonkurencyjnym. Nie lubię górnolotnych stwierdzeń, ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak bardzo zadowolony z wydanych pieniędzy. Jasne, czterordzeniowy Cortex-A9 i ledwie 256 MB RAM typu DDR3 to nie są demony. Ale skoro dają radę, kogo miałoby to obchodzić.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Lech Okoń / Telepolis.pl