DAJ CYNK

W kosmosie jest coraz więcej śmieci. Jak tam posprzątać?

Marian Szutiak

Kosmos

Kosmos śmieci jak posprzątać

Wraz z ekspansją przestrzeni kosmicznej, rośnie liczba kosmicznych śmieci nad naszymi głowami. Więcej śmieci to z kolei mniejszy poziom bezpieczeństwa dla kolejnych misji w kosmosie. Pora więc pomyśleć o posprzątaniu wokół Ziemi.

Kosmiczne śmieci (ang. space debris), czyli kosmiczny gruz, to nie tylko wszelkie niedziałające już satelity czy pojazdy, ale również maleńkie odpryski farby czy zestalone ciecze, które przeszły ze stanu ciekłego w stan stały. Według Space Environment Statistics (ESA), od 1957 roku, kiedy został wystrzelony radziecki Sputnik-1, w kosmos poleciało ponad 6,1 tys. rakiet, które umieściły około 12 tys. satelitów. Dokładnie 7550 z nich wciąż jest na orbicie.

Liczba kosmicznych śmieci skatalogowana i monitorowana przez Space Surveillance Networks obejmuje ponad 292 tys. obiektów. ESA (European Space Agency, Europejska Agencja Kosmiczna) szacuje również, że na orbicie dryfuje milion elementów w rozmiarze 1-10 cm i aż 330 milionów mniejszych niż centymetr. Pędzą one po orbicie z ogromną prędkością i mogą stanowić realne niebezpieczeństwo kolizji. Kilogramowy element lecący z prędkością 7 km/sek. wyzwala energię równą eksplozji 6 kg trotylu.

Coraz lepsze monitorowanie

W 1978 roku naukowiec NASA Donald Kessler wysnuł hipotezę, że rosnąca liczba obiektów w kosmosie doprowadzi do reakcji łańcuchowej w postaci rosnącej liczby kolizji. Te miałyby z kolei generować więcej i więcej śmieci. W rezultacie na zatłoczoną orbitę nic nie będzie już można wystrzelić. Podobny problem pokazuje film „Grawitacja” (reż. Alfonso Cuarón, 2013), w którym dwójka astronautów walczy o przetrwanie, gdyż ich stacja została uszkodzona przez szczątki satelity.

Kosmiczne śmieci wkrótce rzeczywiście mogą stać się sporym wyzwaniem. Wysyłamy coraz więcej satelitów, które wykonują rozmaite pomiary, monitorują pogodę, a nawet dostarczają internet. Jednocześnie orbita okołoziemska jest coraz lepiej monitorowana. Jeszcze nieco ponad dziesięć lat temu radary amerykańskiego Departamentu Obrony mogły wyśledzić obiekty z dokładnością do kilkuset metrów. Teraz „widzą” z dokładnością do 10 cm. Niektóre elementy są jednak tak małe, że trudno dostrzec je z Ziemi. W związku z tym ESA planuje w 2025 r. wystrzelić teleskop, który będzie w stanie wychwycić nawet kilkumilimetrowe obiekty.

– powiedział Sławek Małkowski, Inżynier Systemów w SatRevolution

Zobacz: SatRevolution nawiązał łączność ze swoimi nowymi satelitami STORK
Zobacz: SatRevolution: Kosmiczna technologia wspiera samorządy

Samospalenie odpowiedzią na bałagan w kosmosie?

Międzynarodowe agencje kosmiczne już od lat 90. tworzą specjalne instruktaże, jak skutecznie omijać kosmiczne śmieci, a twórcy statków i satelitów projektują je tak, by minimalizować ryzyko zaśmiecenia orbity.

Satelity produkowane są w coraz mniejszych rozmiarach, najczęściej w standardzie CubeSat, z elementów COTS, czyli ogólnodostępnych komercyjnych komponentów. Obniża to koszty produkcji i definiuje czas życia komponentów na maksymalnie 5 lat. Większość misji wysyłana jest na niską orbitę okołoziemską, która jest stosunkowo tanią destynacją, przez co krótki czas misji jest nadal opłacalny. Na tej wysokości wciąż istnieje szczątkowa atmosfera, co sprawia, że w przeciągu 5 lat satelita umieszczony na takiej orbicie, naturalnie zdeorbituje. Na nieco wyższych orbitach, powyżej 700 km, aby zdeorbitować w racjonalnym czasie urządzenia potrzebują dodatkowego napędu, np. jonowego.

– powiedział Sławek Małkowski

W kolejnej misji polska spółka SatRevolution zamierza przetestować napęd zasilany wodą, który umożliwi lepszą kontrolę położenia satelity na orbicie. W sytuacji krytycznej pozwoli to na przykład uniknąć potencjalnej kolizji. W przypadku wspomnianej misji na wyższej orbicie, silnik tego typu również umożliwi skuteczną deorbitację. Udało się to w przypadku Światowida, satelity stworzonego przez SatRevolution. Po wystrzeleniu w 2019 roku, w marcu tego roku satelita uległ samospaleniu.

Obecnie wszystkie nowe satelity ESA wyposażane są w systemy pozwalające na deorbitację. Japońscy naukowcy idą jeszcze o krok dalej – konstruują statek kosmiczny z drewna. Ma to zmniejszyć emisję toksycznych substancji powstałych w wyniku deorbitacji i spalenia.

Sprzątanie krok po kroku

Branża kosmiczna odnosi się do problemu śmieci w kosmosie w sposób powściągliwy. Przestrzeń niskiej orbity jest tak rozległa, że niedziałający nanosatelita (CubeSat) jest jak ziarnko piasku na środku stadionu. Największe wyzwanie stanowi posprzątanie śmieci już krążących po orbicie. Agencje kosmiczne i prywatne firmy wychodziły z rozmaitymi propozycjami, takimi jak harpuny czy sieci, przy pomocy których można by przeciągnąć obiekt do ziemskiej atmosfery.

Tego typu operacje są nie tylko bardzo kosztowne. Stwarzają również ryzyko, że użyta technologia może w trakcie swoich testów zawieść i w efekcie wygenerować jeszcze więcej odłamków, nad którymi nie będziemy mieli już żadnej kontroli. Wystąpienie lawinowej generacji odłamków kosmicznych skończyłoby się katastrofą dla wszystkich obiektów na orbicie. Warto też podkreślić, że obecnie brakuje specjalnego organu zarządzającego ruchem w kosmosie. Odpowiedzialność jest rozproszona, gdyż poza Ziemią nie ma granic. Dlatego, w naszej ocenie korzystniej jest przeznaczyć środki na tworzenie przemyślanych i przyjaznych przestrzeni kosmicznej rozwiązań.

– dodał Sławek Małkowski z SatRevolution

Ostatecznie decyzją ESA pierwszym przełomowym krokiem w kierunku sprzątania kosmosu będzie misja ClearSpace-1. W jej ramach kosmiczny śmieć ma zostać przechwycony przy pomocy specjalnego chwytaka, by następnie spłonąć w atmosferze. Za cztery lata planowane są testy polegające na złapaniu ponad 100-kilogramowego adaptera ładunkowego Vespa, krążącego po orbicie od 2013 roku.

W poszukiwanie rozwiązań ograniczających liczbę kosmicznych śmieci zaangażował się także zespół akademicki z Politechniki Warszawskiej. Zadaniem satelity PW-Sat2 było przetestowanie tak zwanego żagla deorbitacyjnego. Misja się udała – żagiel został otwarty, gdy satelita odebrał sygnał z poleceniem z Ziemi. Zakładano, że deorbitacja nastąpi po kilku miesiącach, jednak rozdarcie żagla opóźniło proces o 2,5 roku. Bez niego satelita zostałby na orbicie przez niemal 15 lat.

Zobacz: NASA zabiera Cię na Marsa. Lecicie Ty i Perseverance
Zobacz: Polska chce szpiegować przy pomocy własnych satelitów

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: ESA / SpaceNews

Źródło tekstu: SatRevolution