DAJ CYNK

Nadawcy TV chcą bić poniżej pasa. Wszystko w imię walki z piractwem

Anna Rymsza

Wydarzenia

Węgrzy chcą DDoS-ować strony z piracką telewizją

Jak daleko można się posunąć, by ukrócić działania poza prawem? Czy można sięgnąć po broń kojarzoną dotychczas z wojną i przestępczością? Co może pójść nie tak?

Piractwo telewizji internetowej to plaga, której nie sposób się pozbyć. Na nic zdają się blokady na poziomie operatora i działani stróżów prawa, bo na miejsce jednej zdjętej witryny wyrastają dwie kolejne. Prowadzący takie witryny doskonale wiedzą, co im grozi i zawsze mają „plan B”. Węgrzy są skłonni sięgnąć po rozwiązania bardziej radykalne, byle tylko pozbyć się problemu.

Cyberatak w imię prawa

Węgierscy nadawcy dyskutują o możliwości stosowania technik typowych dla cyberprzestępców, by chronić właścicieli praw do transmisji telewizyjnych. W ciągu ostatnich lat MKSZ (zrzeszenie nadawców TV) wysłało ponad setkę zgłoszeń pirackich stron, ale dochodzenia trwają za długo i rzadko przynoszą efekty – zamykana jest jedna sprawa na kilka lat. Do tego piraci są przygotowani na przejmowanie domen i blokowanie IP, odcinanie przetwarzania płatności i tym podobne działania.

Jest jednak coś, na co mało kto jest gotowy – cyberatak. Węgierscy nadawcy chcą sięgnąć po „broń XXI wieku”, by bronić swoje zyski. Przedstawiciele zrzeszenia dyskutuje właśnie z prawodawcami, właścicielami praw autorskich i innymi zainteresowanymi osobami o tym, czy można uruchomić atak typu DDoS (distributet denial of service) przeciwko pirackim witrynom i nadal stać po stronie prawa. W uproszczeniu nadawcy chcą uruchomić botnet i zalać serwer piratów ruchem tak dużym, by zepsuć wrażenia dla oglądających. Jeśli piraci przeniosą się pod inny adres, atak również zostanie przeniesiony. I tak w kółko, aż piraci stracą klientów i dadzą sobie spokój.

Zobacz: Tak Rosja atakuje Polskę. Na celowniku strony rządowe

Nadawcy chcieliby otrzymać od władz państwa pozwolenie na przeprowadzanie takich ataków oraz wydzieloną pulę adresów IP, z których będą one przeprowadzane. Oczywiście informacje o tym botnecie byłyby publicznie dostępne, jak przystało na praworządną inicjatywę. Władze mogłyby też wyznaczyć podmiot odpowiedzialny za przeprowadzanie ataków i za kontrolę. W efekcie powstałby organ odpowiedzialny za legalne DDoS-owanie na zlecenie.

Co może pójść nie tak?

„Legalny cyberatak” – samo to stwierdzenie powoduje, że w głowie wyje mi syrena alarmowa. Nadawcy z Wegier wydają się mieć w nosie ofiary wśród postronnych. Atak zakłóci działanie wszystkich usług, nie tylko tych podkradających zyski dostawcom IPTV. A może właśnie o to chodzi? Może psucie wszystkiego na wskazanych serwerach ma pokazać operatorom, że warto lepiej dobierać klientów.

Co robić, jeśli piraci przejmą serwis bez zgody właściciela? Albo jeśli serwer danego operatora znajduje się w centrum danych innego podmiotu? Albo jeśli operator tylko wynajmuje i udostępnia klientom wirtualne instancje w chmurze? „Legalny DDoS” z Węgier może zaszkodzić usługom w zupełnie innym kraju, którego obywateli nie obchodzą problemy węgierskiej telewizji.

Zresztą, gdy w grę wchodzi potężne narzędzie i organ, który będzie je kontrolować, zaraz znajdzie się ktoś, kto zechce na tym skorzystać na granicy prawa lub korzystając z przywilejów politycznych. Przecież to idealna broń, by pozbyć się z sieci opozycji i stron z treściami o naturze wywrotowej.

W nieskończoność można mnożyć scenariusze, w których atak DDoS wyrządzi więcej szkód, niż pożytku. Czy naprawdę zyski nadawców telewizji internetowej są tak ważne, że zaryzykujemy komfort korzystania z innych usług… a może nawet wolność słowa? Nie tędy droga. Potrzebne nam bardziej wydajne organy ścigania i przystępne cenowo abonamenty TV, a nie cyfrowa armata. Wątpię, żeby ktoś przy zdrowych zmysłach zgodził się na propozycję stowarzyszenia nadawców, ale sam pomysł uważam za straszny.

Zobacz: CERT Orange Polska podsumowuje 2021 rok w cyberbezpieczeństwie

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Shutterstock

Źródło tekstu: Media1