Gdy dwa lata temu T-Mobile ruszył z ofertą nielimitowanego Internetu domowego po LTE, z nadzieją patrzyliśmy na ruchy ze strony innych operatorów. Tych jednak nie było. W dalszym ciągu najlepsze oferty to góra kilkaset GB, w porywach do 1 TB za 200 zł. W dalszym ciągu też nie mamy prostych planów, lecz dużą porcję gwiazdek.
Tendencje rynkowe są wręcz odwrotne i nielimitowany Internet mobilny przesuwany jest na święte nigdy. Z magicznej nielimitowanej oferty na kartę wycofał się Play. Koniec DIL-a był prawdziwym ciosem dla wielu naszych Czytelników. Z początkiem września umarła też oferta T-Mobile. Po dwóch latach z brakiem limitu transferów, teraz za 59 zł dostaniemy marne 100 GB. Stojąc u progu wydatków na nowe częstotliwości i gruntowną modernizację sieci, operatorzy zakręcają nielimitowane kurki i w milczeniu podwyższają ceny ofert głosowych.
Nie, nie wróży to nielimitowanej oferty 5G, a przynajmniej nie takiej na stałe. Nie wydaje mi się też, że to już finalny poziom podwyżek cen. Przed wojną cenową czekają nas metki z nowymi cenami. Dokładnie takie same jak w hipermarketach przed wyprzedażami. Co z tego, że ten abonament nigdy nie kosztował 70 zł, dajemy Ci zniżkę do 59 zł. Czytajcie teraz dokładnie umowy, zanim coś podpiszecie, bo taniej już było…
A to możesz sobie nie chcieć. Wbrew materiałom marketingowym, 5G nie spowoduje nagle zalewu zdalnych operacji chirurgicznych, nie zaleje też ulic autonomicznymi pojazdami. Nie wiem jak Wy, ale ja bym się nie dał pociąć na stole chirurgicznym sterowanym zdalnie przez 5G. Kraksa z powodu buforowania danych to też kiepska wizja przyszłości.
Natomiast bez 5G w perspektywie kilku lat łączność komórkowa może stać się nieużywalna. Inwestycje w nią nie są ani pokazem innowacji godnej kolejnej części Matriksa, ani też kaprysem jakiegoś tajemniczego „lobby 5G”. To konieczność.
To nie podpięcie Neostrady, przy którym monter powie „sorry, nie mamy wolnego miejsca w skrzynce”. Dostęp do sieci LTE nie jest racjonowany w sposób na tyle wystarczający, by wizja jej zapchania była odległa. Do sieci komórkowych podpina się coraz więcej urządzeń, które pochłaniają z roku na rok coraz więcej danych i bez udoskonalania standardów nie da się zapewnić klientom poczucia komfortu.
I tutaj nie chodzi o setki megabitów, które pewnie za chwilę ujrzycie w reklamach. Chodzi o ten dolny próg działania Internetu mobilnego, od którego stwierdzamy, że „jest spoko” (~20 Mb/s).
Byłoby prościej, gdyby cały ten pakiet innowacji zamknąć jednak w nazwie 4G. Nie byłoby przeciwko czemu protestować, a temu potrzebnemu wdrożeniu towarzyszyłoby mniej fake newsów. Operatorzy dawno już jednak wykorzystali najmocniejsze hasła marketingowe dotyczące 4G (patrz 4G ULTRA LTE) i trzeba potężniejszego uderzenia.
Kilka miesięcy temu zaczepił mnie sprzedawca w Biedronce mówiąc, że odkąd włączyli mu „G5” to jest super. To nic, że Play nie włączył jeszcze w Zamościu prawdziwego 5G czy nawet tego swojego „5G Ready”. Przyszedł SMS, że już jest i klient jest zadowolony ze swojego „G5”.
Podejrzewam, że większość mieszkańców Polski ma w głębokim poważaniu całą tę telekomunikacyjną rewolucję. Nie mają bladego pojęcia jak szybki jest Internet w ich telefonach, bo nie mają czasu na takie bzdury.
Póki YouTube działa płynnie, a telefon „jest za złotówkę” nie zabiorą głosu. Skoro jest w porządku, to nawet lojalnie dopłacą dodatkowe 5 czy 10 zł do abonamentu, byle tylko jakość nie spadła. I to od tego właśnie jest całe to 5G – by w perspektywie czasu, było nam równie komfortowo jak teraz.