DAJ CYNK

Smartfon bez ładowania. Naukowiec przedstawia odważną wizję

Piotr Urbaniak (gtxxor)

Sprzęt

Smartfon bez ładowania. Naukowiec wyjaśnia

Smartfon można ładować po prostu spacerując, bez konieczności używania gniazdka prądu elektrycznego, przekonuje Iwan Frołow.

Kojarzycie zapewne zegarki automatyczne, w których sprężyna nakręcana jest poprzez obracający się bezwładnościowo rotor. Modele tego typu, w odróżnieniu od kwarcowych odpowiedników, w ogóle nie potrzebują baterii i mogą odmierzać czas dopóki są aktywnie noszone.

Iwan Frołow, doktorant z Politechniki w Permie, przekonuje, że podobną koncepcję wdrożyć można w przypadku smartfonów. Przynajmniej w pewnym sensie. Rzecz jasna, nie chodzi bowiem o stworzenie telefonu mechanicznego, lecz pozyskanie energii kinetycznej i jej późniejszą konwersję w energię elektryczną, która zasili obecne w urządzeniu ogniwo.

Dowodem na prawdziwość tych założeń ma być nietypowy powerbank, wyposażony w mikrogenerator napędzany wahadłem, a także kondensator. Jak twierdzi wynalazca, każdy pełen ruch mechanizmu wokół osi poziomej pozwala wytworzyć prąd o napięciu 50 mV i natężeniu 200 pA. 

Nie oszukujmy się, nie są to wartości spektakularne, ale dłuższy spacer powinien wystarczyć, by odbyć alarmową rozmowę. Nawiasem, zdaniem Frołowa to właśnie takie scenariusze są główną domeną kinetycznego powerbanku, który mógłby sprawdzić się na przykład wśród alpinistów i innych sportowców ekstremalnych, przez długi czas pozostających bez źródła energii elektrycznej.

Technologię można dostosować do użytku w telefonach, smartwatchach i innych urządzeniach wymagających ładowania z dowolnego źródła zasilania. Jednak dzisiaj trudno jest osiągnąć wysoką sprawność urządzenia samoładującego ze względu na duży pobór mocy urządzeń wymagających ładowania (telefony, zegarki itp.) oraz niski stopień postępu naukowego i technologicznego w zakresie tworzenia mikrogeneratorów

- podsumowuje wynalazca Iwan Frołow.

Teraz ambitny doktorant, jak twierdzi, dąży do wprowadzenia zaprojektowanego sprzętu do masowej produkcji, i to najpóźniej w 2024 roku. Ponoć są firmy chętne, by wziąć udział w tym przedsięwzięciu.

O czym jednak nie wypada zapomnieć, nie jest to pierwszy tego typu pomysł. Już w 2010 roku swych sił w zakresie osobistych generatorów energii próbował amerykański startup Greenpower. Niestety najwyraźniej bezskutecznie, bo szybko zamknął swą działalność na cztery spusty. Tak, że dzisiaj nie ostała się po nim nawet archiwalna witryna w sieci.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: nampix / Shutterstock

Źródło tekstu: Veved, oprac. własne