DAJ CYNK

Okulary tak, zegarek nie

Tomasz Świderek

Felietony

Nie wróże wielkiej przyszłości wszelkim gadżetom elektronicznym określanym jako wearable devices. Wyjątkiem mogą być - ale nie muszą - okulary takie, jak Google Glass.

Nie wróże wielkiej przyszłości wszelkim gadżetom elektronicznym określanym jako wearable devices. Wyjątkiem mogą być - ale nie muszą - okulary takie, jak Google Glass.

Zabawa z elektronicznymi gadżetami nazywanymi inteligentnymi (a może sprytnymi) zegarkami (ang. smartwatch), czy elektronicznymi opaskami trwa już kilka lat. Pierwsze smartwatche produkowane przez SonyEricssona - model MBW-100 - pojawiły się w 2006 roku. Komunikację z telefonem zapewniał Bluetooth. Kilka miesięcy po premierze jeden z moich dobrych znajomych przez kilka tygodni energicznie wyciągał lewę rękę, by sprawdzić na jednowierszowym wyświetlaczu takiego zegarka kto do niego dzwoni i od kogo dostał SMS. Z czasem mu to przeszło, a zegarek nosił - ze względu na jego walory estetyczne - już tylko jako zegarek.

Znajomemu przeszło, ale nie przeszło producentom. SonyEricsson w rok po modelu MBW-100 wypuścił na rynek MBW-150, a w 2009 roku - MBW-200. Potem nastąpiła przerwa, ale niezbyt długa. W styczniu 2011 roku na targach CES w Las Vegas SonyEricsson pokazał światu LiveView. Rok później kolejny sprytny zegarek zgubił w nazwie słowo Ericsson i był pierwszym urządzeniem z logo Sony po wykupieniu przez Japończyków udziałów Szwedów w SonyEricssonie.

LiveView mocno różnił się od poprzedników. Poza informowaniem kto dzwoni lub przysłał SMS, możliwością odrzucenia połączenia i sterowania muzyką w telefonie, pozwalał na dostęp do kalendarza telefonu, a także na czytanie maili i wiadomości tekstowych, jak również informacji z mediów społecznościowych. Miał też dotykową ramkę wokół wyświetlacza.

Tą drogą poszli inni producenci sprytnych zegarków. Na rynku pojawił się Pebble, którego produkcję sfinansowali przyszli właściciele uczestnicząc w crowdfundingowej zbiórce pieniędzy w serwisie Kickstarter. W sprzedaży są też inne zegarki takie jak I'm Watch, MetaWatch, czy Galaxy Gear Samsunga. Wszystkie pozwalają na przeniesienie części funkcji smartfonu, czy tabletu, na stosunkowo niewielki ekran sprytnego zegarka. Chińscy producenci poszli jeszcze dalej i w sprytnym zegarku umieścili moduł radiowy i złącze karty SIM.

Tylko po co? Kto z tego będzie korzystał? Moim zdaniem grono użytkowników jest mocno ograniczone. Upewniły mnie co do tego rozmowy z kilku gadżeciarzami, z których każdy, gdy rozmowa zeszła na smartwatche mówił: "ale po co?".

Ani to wygodne, ani to praktyczne, ani funkcjonalne. Proszę zauważyć, że smartfony mają coraz większe ekrany, a phablety - nisza rynkowa otwarta przez Samsunga pierwszym Galaxy Note - zdobywają coraz liczniejszą rzeszę klientów. Większy ekran ułatwia czytanie czy to maili, czy to wiadomości z portali społecznościowych (mniej przewijania), a możliwość powiększenia czcionki pozwala na czytanie bez okularów osobom, których oczy mają już dość małych literek, a ręce - z racji wieku - stały się za krótkie, by czytać z oddali. Tymczasem na małych ekranach smartwatchy takich luksusów nie uświadczysz.

To, co może się przyjąć, to zegarki, a może tylko elektroniczne opaski pozwalające mierzyć ciśnienie krwi, tętno i inne parametry stanu zdrowia takie, jak np. temperaturę ciała, ewentualnie określać pozycję użytkownika. Niszą - z czasem coraz szerszą - dla takich urządzeń będzie telemedycyna. Drugą niszą są ci masowi użytkownicy, którzy chcieliby kontrolować stan swego organizmu podczas rekreacyjnego wysiłku fizycznego. Potrafię też sobie wyobrazić bardzo specjalistyczne zastosowania wearable devices - np. u policjantów, pracowników firm logistycznych, czy wszelkich służ ratowniczych.

Jestem też przekonany, że szansę mają okulary Google'a. Może nie ta wersja, która teraz jest dostępna dla wybranych, ale któraś następna iteracja.

W okularach zachwyca mnie to, że uwalniają nam ręce, a więc ułatwiają życie. Ułatwiają, bo przepis na smażenie jajecznicy albo gotowanie zupy fasolowej będą widział w okularach i nie będę musiał sięgać do książki kucharskiej, ewentualnie dzwonić do osób bardziej niż ja obeznanych ze sztuką gotowania. Idąc do sklepu będę miał listę zakupów przed oczyma i nie będę musiał co chwila patrzeć na ekran komórki lub analogową karteczkę. Opisywana przez Google możliwość tłumaczenia napisów w czasie rzeczywistym z języka, którego nie znam na ten, którym się posługują też jest uwolnieniem rąk - nie sięgam po słownik.

Czekam na okulary i mam nadzieję, że telemedyczne zastosowanie wearable devices mnie ominie. I jeszcze jedna uwaga na koniec - liczba przeróżnych sensorów w naszych smartfonach będzie rosła. To one będą co raz bardziej sprytne i inteligentne.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News