Gdy wziąłem Infinixa Hot 20 5G do ręki i przeczytałem jego specyfikację, to stwierdziłem, że to przyzwoity, dobrze wyglądający smartfon, który ma wszystko to, czego potrzebuje użytkownik takiego urządzenia. Jest slot na kartę pamięci, jest gniazdo mini-jack, jest w końcu radio FM. Tylko podczerwieni nie ma, no ale nie można mieć wszystkiego. Stąd mój trochę przewrotny tytuł, że Infinix Hot 20 5G ma wszystko, czego potrzebujesz.
Potem przyszła pora na używanie tego urządzenia i tu zaczęły się schody. Obudowa, choć dobrze wygląda, szczególnie z tyłu, zbiera zabrudzenia jak szalona. To jednak typowe dla błyszczących powierzchni. Wyświetlacz pokazuje ładne kolory, ale przy świetle dziennym kiepsko się z niego korzysta, bo jest za ciemny/za mało kontrastowy. Nawet w pochmurny dzień. Dźwięk z wbudowanego głośnika jest fatalny i przy wysokiej głośności mocno „daje po uszach”.
W benchmarkach wydajności Infinix Hot 20 5G nie wypada najgorzej, ale ciężko tu mówić o płynnym działaniu. Zainstalowane oprogramowanie lubi się przyciąć, ucząc cierpliwości użytkownika. Nie pomaga nawet rozszerzenie RAM-u o dodatkowe gigabajty pamięci wirtualnej. Pochwalić za to należy funkcjonalność i wygląd interfejsu systemowego, ale nie agresywne reklamy w niektórych aplikacjach. A skoro już chwalę, to sprawnie działa czytnik linii papilarnych oraz funkcja rozpoznawania twarzy. Ten pierwszy ma też idealną (przynajmniej dla mnie) lokalizację. Plusem jest także dobry czas pracy na jednym ładowaniu akumulatora.
Jeśli chodzi o możliwości fotograficzne, to w dobrych warunkach oświetleniowych da się zrobić zdjęcia o całkiem przyzwoitej jakości. Także przednim aparatem. Ich jakość mocno jednak spada wraz z ilością światła. Zdjęcia nocne mają akceptowalną jakość, choć nie zawsze. A filmowania tym telefonem należy unikać.
Infinix Hot 20 5G kosztuje 849 zł. Biorąc pod uwagę, co ten telefon oferuje oraz jak to wszystko działa, cena jest zbyt wysoka. Infinix się tym razem nie postarał.
Źródło zdjęć: Marian Szutiak / Telepolis.pl