Kohersen CY021 ma oczywiście bazę gotowych przepisów (w chwili pisania recenzji ma ich 331 i mają pojawiać się kolejne), 18 predefiniowanych zadań, możliwość ręcznej zmiany ustawień w dowolnym momencie gotowania oraz tworzenia własnych przepisów. W predefiniowanych zadaniach jest program do automatycznego mycia kielicha oraz tak oczywiste rzeczy, jak koktajl, bulion, zupa-krem czy gotowanie na parze. Nie ma tu łatwo dostępnego programu do gotowania wody i jajek. Podejrzewam, że wynika to z braku możliwości zmiany tych programów w locie, a przecież czas gotowania zależy od ilości wody i liczby jaj. Dla tych ostatnich jest przygotowany osobny przepis w bazie przepisów.
Do obsługi zdalnej służy aplikacja mobilna Tuya Smart (jest tu też sporo innych urządzeń dla domu, od żarówek po specjalistyczne sterowniki), przy czym jako obsługę zdalną rozumieć należy „z kanapy”, a nie „z drogi do domu”. Zresztą nie da się robota włączyć zdalnie – wyłącza się razem z połączeniem Wi-Fi. Podyktowane jest to zapewne względami bezpieczeństwa. Przypuszczam, że z tego samego powodu nie ma tu timera, który pozwoliłby robotowi włączyć się automatycznie.
Tylko dlaczego bez połączenia z robotem nie mogę przeglądać w aplikacji przepisów? Podejrzewam, że to skandaliczne niedopatrzenie wynika z konstrukcji samej aplikacji Tuya Smart, do której robot kuchenny trafił relatywnie niedawno. Szczęśliwie mogę przejrzeć przepisy na stronie Kohersen, a następnie odnaleźć je (sic!) w aplikacji lub interfejsie miksera. Aplikację Tuya Smart można połączyć z asystentami głosowymi, ale nie udało mi się sprawić, żeby robot zareagował na jakieś polecenie – prawdopodobnie (jeszcze) nie ma tak rozbudowanego API, jak pozostałe sprzęty kompatybilne z tą aplikacją.
W trakcie gotowania mogę w aplikacji przeglądać kolejne kroki, zatrzymać gotowanie i przeglądać inne przepisy w czasie, gdy jeden z nich jest właśnie wykonywany. Mogę również uruchomić grzanie lub siekanie pod warunkiem, że wcześniej robot został włączony.
W apce nie da się niestety tworzyć własnych przepisów i muszę wpisywać wszystko na ekranie dotykowym robota. Te decyzje projektowe wydają mi się co najmniej dziwne. Własny przepis przygotowałam więc aż jeden. Potem mi się znudziło i od tej pory gotuję jak w normalnym garnku. W końcu po to mam oczy, żeby robić na oko… a tak poważnie – pamiętam zaskakująco dużo przepisów i chętnie improwizuję, więc nie jest to dla mnie jakieś ograniczenie. Gorzej, jeśli miałabym przygotować przepis dla kogoś.
Jakie są przepisy dostarczone z robotem? Prawdopodobnie źle przetłumaczone z języka chińskiego. Przez to są pełne błędów, wymagają dziwnych składników i niezmiernie często w ogóle nie wymieniają przypraw. Oto kilka przykładów:
Co gorsza, po przejściu jakiegoś kroku nie da się wrócić, choć można krok pominąć. Jeśli więc przy rozdrabnianiu składników na hummus zapomnisz dodać tahini… pozamiatane. Trzeba zacząć od nowa. Całe szczęście, że to tylko jeden krok :-). Jeśli między krokami nie jest potrzebna interwencja użytkownika, robot sam przejdzie dalej. Da jedynie znać dźwiękiem, że skończył się etap gotowania. Nie wiedzieć czemu nie wysyła powiadomienia do aplikacji – akurat to mogłoby się przydać.
Przyznam, że te błędy mnie bawią, ale mi nie przeszkadzają. Kulki zrobiłam z tofu i namoczonej przez noc ciecierzycy. Wspomniany sos zrobił według przepisu mój partner, ale potem powtórzyłam go z użyciem roślinnych zamienników, z przyprawami po swojemu i z 10% tłuszczu z oryginalnego przepisu. Był super! Hummusowi zaś nigdy nie zaszkodzi dodatkowe przemielenie, o ile się przy tym nie nagrzeje. Moja rada: przy zimnych daniach warto dać robotowi ostygnąć.
Źródło zdjęć: własne
Źródło tekstu: własne