Minimalistyczna stylistyka gogli PlayStation VR2 nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z akcesorium dla PlayStation 5. Gładkie linie, ascetyczne podejście do wszelkiej maści ozdobników oraz czarno-biały schemat kolorystyczny stały się ostatnio znakiem rozpoznawczym Japończyków.
Na całe szczęście tym razem producent darował sobie błyszczące czarne tworzywo, na które narzekaliśmy w przypadku kontrolera DualSense Edge. Gogle PlayStation VR2 wykonano w całości z matowego plastiku z domieszką elementów gumowych oraz z ekoskóry.
Zastosowane materiały oraz spasowanie elementów nie budzą żadnych zastrzeżeń. Mimo to cała konstrukcja wydaje się stosunkowo delikatna. Może nie rozleci się w rękach podczas codziennego używania, ale nie jestem przekonany, jak poradzi sobie w perspektywie kilku lat intensywnej eksploatacji. Dotyczy to zwłaszcza ruchomych elementów, których jest sporo, a których awaria potencjalnie może uniemożliwić korzystanie z headsetu.
Wprawne oko wychwyci, że podobnie jak pierwsza generacja, także w PlayStation VR2 nie znajdziemy poprzecznej opaski, która stabilizuje gogle na czubku głowy. Bez dwóch zdań poprawia to walory estetyczne zestawu, ale ma też swoje nieprzyjemne konsekwencje w kontekście korzystania z niego. Jeszcze do tego wątku wrócimy.
Muszę natomiast uczciwie przyznać, że PlayStation VR2 to najładniejszy zestaw wirtualnej rzeczywistości, jaki miałem okazję oglądać z bliska. I bardzo dobrze – w końcu nie mówimy o sprzęcie dla garstki zapaleńców, a produkcie przeznaczonym dla szerokiego grona konsumentów, gdzie wrażenia wizualne są równie istotne jak walory praktyczne.
Niestety wspomniane wrażenia wizualne psuje pewien „drobiazg”: przytwierdzony na stałe przewód USB-C. Ma on długość 4,5 m, jest gumowany i bardzo miękki. W zasadzie jedynym jego grzechem jest to, że w ogóle go tutaj znajdziemy.
Z PlayStation VR2 można korzystać na dwa sposoby. Możemy do sterowania w grach użyć pada DualSense, podobnie jak DualShocka 4 w przypadku poprzedniej generacji, a możemy wykorzystać dedykowane kontrolery ruchowe PlayStation VR2 Sense. O pierwszej opcji nie ma chyba sensu zbyt dużo się rozpisywać. Warto jedynie nadmienić, że jest i w niektórych grach (np. Gran Turismo 7) jest to jedyny dostępny rodzaj sterowania.
Kontrolery PlayStation VR2 Sense wykonane zostały z plastiku. Mają formę prostych drążków umieszczonych w plastikowej obręczy. Kształt jest całkiem przemyślany – obudowa nie ogranicza ruchów, ale za to osłania dłonie w razie spotkania z przeszkodą. Pomaga też złapać poprawnie kontroler bez patrzenia.
Mieszane uczucia budzi natomiast fakt, że mamy tu na stałe przytwierdzone smycze na nadgarstek. Oczywiście sama ich obecność to duży plus w przypadku sprzętu, którym będziemy wymachiwali na lewo i prawo. Szkoda jedynie, że w razie czego nie można ich w łatwy sposób wymienić.
Układ przycisków jest przeniesiony niemal bezpośrednio z kontrolera DualSense. Najważniejsze różnice dotyczą braku płytki dotykowej, rozbicia przednich klawiszy na dwa kontrolery (krzyżyk i kółko na prawym, kwadrat i trójkąt na lewym) oraz umieszczenia klawiszy L1 i L2 na wewnętrznej stronie uchwytu, dzięki czemu można wykonać z ich pomocą naturalny gest chwytania. Zrezygnowano też z krzyżaka.
Do układu klawiszy nie mam żadnych uwag. Wszystkie najważniejsze funkcje są łatwo dostępne. Nie ma też ryzyka przypadkowego pomylenia przycisków.
Do ładowania kontrolerów wykorzystamy złącze USB-C.
Proces konfiguracji to chyba najważniejsza przewaga PlayStation VR2 nad jego pecetowymi konkurentami. Zamiast instalować kilka różnych programów, każdy z toną własnych ustawień i dziesiątkami potencjalnych problemów, tutaj wystarczy podłączyć gogle do konsoli i nacisnąć przycisk. Dalej prosty samouczek krok po kroku przeprowadzi nas przez proces dostosowania obszaru gry i kalibracji sprzętu.
No dobra, nie jest AŻ TAK prosto – po drodze trzeba jeszcze sparować z konsolą kontrolery. Wygląda to podobnie jak w przypadku DualSense’a. Każdy z nich musimy osobno połączyć za pomocą przewodu USB-C i nacisnąć włącznik. Reszta procedury przebiega automatycznie.
Zresztą cały proces konfiguracji nazwałbym stosunkowo bezproblemowym. Instrukcje są czytelne, a udział użytkownika minimalny. Przykładowo, headset samodzielnie potrafi zeskanować nasze otoczenie w poszukiwaniu przeszkód, podłogi itd. Nasza rola ogranicza się tylko do tego, by rozejrzeć się wokół i wybrać, czy chcemy grać na siedząco, czy na stojąco.
Warto nadmienić, że pełną konfigurację należy wykonać osobno dla każdego profilu zapisanego na konsoli. Dodatkowo przy każdym kolejnym uruchomieniu zestawu następuje skrócona kalibracja „tymczasowej” przestrzeni do grania. Na całe szczęście trwa to kilka sekund i praktyczne nie wymaga naszej ingerencji.
Źródło zdjęć: własne
Źródło tekstu: własne