DAJ CYNK

Rozpakowałem smartfon Apple iPhone Xs Max i jestem przerażony

Lech Okoń (LuiN)

Testy sprzętu

Dawno już z takim... obrzydzeniem nie patrzyłem na smartfon. Na moim biurku pręży się obiekt marzeń połowy świata, a ja mam opór, by w ogóle zacząć go używać. W głowie kotłują się wszystkie przykłady niezdarności i hasła: to tak jak upuścić porządny laptop, to tak jak upuścić obłędny aparat, to tak jak przewrócić 70-calowy telewizor, to tak jak rozwalić auto.

Rozwalona gotówka

Zacząć należy od tego, że potrzeba wiele beztroski, by zakupić nowe iPhone’y tuż po ich premierze. Ceny sięgające ponad 7 tys. zł nie są przecież wieczne i nawet jakbyśmy telefon pozostawili nienaruszony w pudełku, absolutnie nie jest to jakaś inwestycja.

Sprzęt będzie taniał z miesiąca na miesiąc i tylko aktywnie korzystając z jego potencjału można mówić o zwrocie inwestycji. Sęk w tym, że iPhone nie jest narzędziem specjalistycznym i trudno zmierzyć to, jak bardzo zarabia na nas. A jeszcze trudniej ustalić czy inny telefon nie robiłby tego czasem skuteczniej. Najbardziej wypasiony iPhone Xs Max o pojemności 512 GB musiałby przez 24 miesiące zarabiać ponad 300 zł miesięcznie, by się „zwrócił”. Może też wypaść nam z rąk po tygodniu i nie zwrócić się nigdy.

Ja patrzę się na niego, on patrzy się na mnie

1 października. Niewielka paczka dostarczona rano przez kuriera zmienia mi dzień. Dzięki uprzejmości firmy Orange na redakcyjne testy (z klauzulami istotnie przekraczającymi wartość telefonu) trafił Apple iPhone Xs Max w wariancie 256 GB.

Błyskawiczna konfiguracja (wystarczyło przyłożyć „starą” ósemkę do Xs-a) i ruszam w poszukiwaniu jakiegoś etui oraz szkła ochronnego. Komis za komisem, salony operatorów, sklepy z elektroniką i nic. Po blisko 15 latach pisania recenzji telefonów pierwszy raz postanowiłem na wszelki wypadek kupić etui, to jak na złość nie ma ich jeszcze w sklepach.

To chore

Nie jestem z tych osób, które niszczą telefony. W życiu nie stłukłem ekranu, a prywatne urządzenia z reguły noszę ze szkłem ochronnym i pleckami. Nie wiem po jakim czasie byłym w stanie zrezygnować z ultra-pancernego etui na iPhone’a Xs Max (na 100% w takie bym zainwestował) i zamienić je na jakieś cieniutkie, sylikonowe plecki. Jeszcze bardziej zastanawia mnie moment, w którym wybaczyłbym sobie takie marnotrawstwo pieniędzy. Wydanie 6 tys. zł na obiektyw czy komputer, z perspektywą wieloletniego użytkowania i odczuwalnych wartości dodanych jest dla mnie zrozumiałe. Ale taki kaprys?

To wtórne

Nie oszukujmy się. iPhone’y A.D. 2018 nie przyniosły żadnych istotnych innowacji. Już sam fakt wycofania się z produkcji modelu X świadczy o tym, że Apple ma problem z argumentowaniem wyboru nowszego modelu. I nie jest tu argumentem, że to jedynie model „s”, który nie jest od innowacji. 5s przyniósł Touch ID, a więc czytniki, po których w końcu nie trzeba było przesuwać palcem, w 6s dostaliśmy Force Touch, czyli czułość ekranu na nie tylko dotyk, ale i nacisk, z kolei najnowszy Xs względem X-a nie wnosi nic. STOP – nie licząc wyższej ceny. Ale spokojnie, Apple usuwa X-a z oferty, klienci zapomną, że w ogóle istniał i kosztuje na rynku wtórnym połowę ceny nowinek.

Ok, różnicę zrobić może cyfrowy Dual SIM, niektórzy zauważą minimalnie lepszą jakość zdjęć czy po prostu większy ekran, a choć wprowadzenie eSIM uważam za ożywczy ruch dla całego rynku, to jednak daleki jestem od określenia go rewolucją. To wszystko już było.

To walczę…

…A Wy trzymajcie kciuki, by ten skrajnie przeszacowany obiekt westchnień wrócił do Orange w przyzwoitym stanie. Początkowo myślałem, że te 12 dni testów to za krótko, teraz bliższy jestem myśleniu, że to aż nadto stresu.

 

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News