Myślisz, że Apple roztacza wokół siebie atmosferę niesamowitości? To nie wiesz, co potrafi Vorwerk. Do urządzenia Thermomix® TM6 (tak jest oznaczone we wszystkich materiałach, książkach i aplikacji) dostałam książkę z „przepisami”, a konkretnie z profesjonalnymi zdjęciami fantazyjnie podanych dań, które dzięki temu sprzętowi przygotuję. We wstępie mogę przeczytać, jak od dziś zmieni się moje życie.
Fakt, dobry robot kuchenny potrafi zmienić jakość gotowania i odzyskać dla mnie czas. Mam jednak wrażenie, że ta książka obiecuje mi raj na ziemi. Są tu też porady, które dla mnie są oczywistością od najmłodszych lat (dziękuję babciu!). Przykład? By produkty spożywcze przechowywać w podpisanych pudełkach i słoikach. Robię to od zawsze, ale wcale nie dla wrażeń wizualnych, tylko żeby mi mole w mące nie szalały.
Moim zdaniem najważniejsze są ostatnie strony książki, na których znajduje się rozpiska przykładowych działań i zalecanych ustawień Thermomixa dla nich. Jak dla mnie, tej książki w ogóle mogłoby nie być. Kohersen zamieścił podobną tabelkę w instrukcji do robota CY021 i moim zdaniem to zupełnie wystarczy.
Zapomnijmy na chwilę o szeptanym marketingu. Czy widzę jakąś przewagę techniczną robota gotującego firmy Vorwerk nad konkurentami? Owszem! Nie da się nie zauważyć, że silnik firmy Vorwerk jest wysokiej jakości (kojarzy mi się z silnikami bezszczotkowymi lepszych elektronarzędzi) i jest przy tym relatywnie cichy, gdy po prostu sobie coś miesza (55-60 dBA na niskich obrotach, do 90 dBa na najwyższych). Interfejs robota i aplikacja mobilna wyglądają na dopracowane i dobrze spełniają swoje zadanie. Przy tym mam łatwy wgląd w temperaturę, czas pracy i mogę przeglądać kolejne kroki przepisu bez przerywania bieżącego zadania. Nakładka Varoma, czyli „brytfanka” do gotowania na parze, jest świetnie spasowana i bardzo mało pary ucieka (trzeba uważać przy otwieraniu, łatwo o oparzenie parą), co przypadło mi do gustu. Sztosem jest dziurka pod kielichem, przez którą płyn może uciec na dół, jeśli coś wykipi. Poziom płynu nie dojdzie do styków i to proste rozwiązanie może uratować instalację elektryczną (ewentualnie kosztem blatu).
Z drugiej strony koszyczek do gotowania w kielichu jest przekombinowany i chwilę mi zajęło ogarnięcie, jak go wyciągać haczykiem na łopatce. Silniczki trzymające pokrywę kielicha również nie są niezbędne – widzę w nich raczej potencjalne źródło awarii. Może gdyby ich nie było, obudowa Thermomixa mogłaby być mniejsza? Światełka na obudowie – to samo, bo wszystko doskonale widać na ekranie. Podsumowując, mam wrażenie, że Thermomix mógłby być prostszy i wcale na tym nie straci. Model sprzedaży zaś sporo osób odstraszy jeszcze zanim dobije ich wysoka cena urządzenia. Wiem, że Polacy oszaleli na punkcie tego termorobota, ale ja bym kredytu na Thermomix TM6 nie brała.
I serio, Thermomix TM6 mógłby być mniejszy. Mam wrażenie, że jego „kołnierz” to wyłącznie ozdoba, a rączka do przenoszenia za kielichem jest zupełnie zbędna. Zaznaczę tu, że nie zaglądałam do środka i nie mam pewności, że to wyłącznie pusta przestrzeń. Tyle dobrego, że gładki front można łatwo umyć.
Źródło zdjęć: własne
Źródło tekstu: własne