DAJ CYNK

Skandal w Apple. Sceny jak z dyskontu spożywczego

Piotr Urbaniak

Prawo, finanse, statystyki

Pracownicy Apple bez ogródek wyznają, że sytuacja w salonach sprzedaży firmy jest dramatyczna. Jeden z nich popełnił samobójstwo, wielu jest na skraju załamania.

Apple wraz ze swymi sterylnymi salonami może sprawiać wrażenie firmy niezwykle poukładanej, jednak, jak przekonują byli pracownicy, harmonijny anturaż to ledwie pozory. Za kulisami mają tymczasem dziać się sceny, które w niczym nie odbiegają od najbardziej uderzających relacji pracowników dyskontów spożywczych czy niesławnych magazynów Amazonu. 

Dziennikarze The Verge rozmawiali z 16 obecnymi i byłymi pracownikami Apple, związanymi z zespołami ds. sprzedaży detalicznej i wsparcia. Wszyscy oni zgodnie podkreślają, że poszli do pracy omamieni zapewnieniami o wartościach wyzwanych przez spółkę, ale szybko starli się z brutalną rzeczywistością.

Menedżerka z piekła rodem

Mark Calivas rozpoczął pracę w sklepie Apple Southpoint w Durham w Karolinie Północnej w marcu 2013 roku, czytamy. Był człowiekiem po przejściach. Jego matka zmarła, gdy sam miał ledwie kilkanaście lat, a ojca w ogóle nie poznał. Mimo wszystkich przeciwności losu zakasał rękawy i entuzjastycznie ruszył do pracy – twierdzą znajomi, którzy wspominają Calivasa jako osobę dynamiczną i pogodną, choć lekko introwertyczną. 

Sytuacja zmieniła się ponoć diametralnie w momencie przyjścia nowej kierowniczki. Kobiety opisywanej jako inteligentna, ale równie zajadła i toksyczna. Jak wynika z relacji, menedżerka szybko podzieliła sobie podwładnych na dwie grupy. Ci, którzy znaleźli się w gronie jej ulubieńców, mogli liczyć na szybki awans i preferencyjny harmonogram, życie całej reszty zostało natomiast zamienione w piekło.

Ciągle mówiła o tym, że Mark nie był wystarczająco dobry, Mark nie był wyjątkowy, nie dawaj tej szansy Markowi, ponieważ nie zasłużył na to, mimo że zrobił wszystko, aby na to zasłużyć 

– opowiada jeden z pracowników

Kolejni dwaj potwierdzają, że na kobietę wpływały niezliczone skargi do HR-u, ale żadne z sześciu przeprowadzonych w jej sprawie dochodzeń formalnie nie wykazało nadużyć. Ostatecznie w 2021 roku Mark Calivas uciekł na urlop zdrowotny, zdaniem otoczenia podyktowany postępującą depresją. Do Apple Store już nigdy nie wrócił, bowiem odebrał sobie życie

We wiadomości e-mail wysłanej do kadr niedługo przed śmiercią nie krył goryczy. Pisał o zastraszaniu, publicznym poniżaniu i oszczerstwach, zwracając uwagę, że nikt nie zapewnił mu pomocy. Wyznał też, że pragnie powrócić do salonu, by realizować swoje obowiązki, ale boi się o kondycję psychiczną. 

Klient nasz pan, ale pracownik niewolnik

Historia Marka Calivasa jest niewątpliwie najbardziej drastyczną z przedstawionych, ale nie jedyną. Pracownicy Apple Store podkreślają, że bezkarność menedżerów to chleb powszedni, a do tego dochodzą jeszcze kompletnie odrealnione założenia firmy, połączone z niesatysfakcjonującymi wynagrodzeniami.

Korporacja podejmuje decyzje na podstawie tego, co według nich sprawdzi się w sklepach, nie rozmawiając z ludźmi w nich pracujących

– konkluduje inny z poszkodowanych

System oceny pracownika, który bezpośrednio warunkuje szanse awansu i/lub podwyżki, bazuje na ankietach wypełnianych przez klientów. Jak zauważono, często jest to niezwykle krzywdzące, zwłaszcza w obliczu aktualnych problemów z dostawami. Klient, zawiedziony brakiem poszukiwanego towaru, zazwyczaj wystawia najniższą możliwą notę. Dla zasady.

Znamiennym przykładem jest program wymiany baterii w iPhone'ach, który został zainicjowany w 2017 roku na skutek zarzutów o spowalnianie telefonów. Nie zweryfikowawszy realnych możliwości, Apple miał obiecać przeprowadzenie operacji w ciągu zaledwie 10 minut, a później konsekwentnie rozliczać z tego techników. 

Inny przykład to z kolei rzekome zachowanie spółki po ogłoszeniu zamknięcia salonów w pandemii. Pewien pracownik z Pensylwanii opowiada, że został wtedy skierowany do działu pomocy zdalnej. Bez żadnego przeszkolenia, za to tradycyjnie już z toporem w postaci ankiet nad głową.

Według przedstawionej relacji, mężczyzna nie mógł liczyć na żadną pomoc do tego stopnia, że nawet kiedy powiadomił przełożonego o klientce grożącej samobójstwem, ten zasłonił się brakiem czasu. 

Ochłap rzucony na odczepkę

Niezrażony przeciwnościami, kontynuował jednak swoją pracę. Aż zasłużył na premię. Jak wyznaje, w ramach podziękowania za wzmożony wysiłek firma obiecała podarować mu koszulę. Cieszył się do momentu, gdy otrzymał paczkę i znalazł w niej materiał reklamowy pozostały po WWDC 2020, z ogromnym logo iOS 14 na plecach. A to wcale nie koniec absurdów.

Prawdziwie dantejskie sceny przypisywane są działowi AppleCare, w którym wyjście do toalety na dłużej niż 5 minut wymaga napisania raportu o przyczynie przestoju, a dłuższa niż 2 minuty rozmowa na czacie to czynnik obniżający ocenę pracownika. Za przekroczenie któregoś z limitów cięte jest wynagrodzenie, słyszymy.

Takich lub zbliżonych wątków w reportażu The Verge pojawia się jeszcze co najmniej pół tuzina. Obecni pracownicy wprost wyznają, że są na skraju załamania, a byli deklarują, że już nigdy do tego piekła nie wrócą. Biuro prasowe nabrało tymczasem wody w usta, zasłaniając się jedynie komunałami o tworzeniu "pozytywnego i integracyjnego" miejsca pracy. Ciąg dalszy zapewne nastąpi niebawem.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Shutterstock (ThewayIsee)

Źródło tekstu: The Verge, oprac. własne