Przynajmniej tak przekonują indyjskie służby bezpieczeństwa, które stają w ogniu oskarżeń po tym, jak ktoś rzucił smartfonem w premiera kraju Narendrę Modiego.
Ochrona VIP-ów to niezwykle odpowiedzialne zadanie i nie dziwi, że wszelkie incydenty w tej kwestii traktowane są niezwykle poważnie. No chyba, że ktoś, kto akurat dał plamę, musi się wytłumaczyć opinii publicznej i postawi na odrobinę ekwilibrystyki.
– Osoba rzucająca telefonem w premiera nie miała złych intencji, a jej zachowanie było oznaką zachwytu – przekonuje rzecznik indyjskiej Special Protection Group (SPG), odpowiednika naszego SOP-u.
Z punktu widzenia Nowego Delhi, sprawa jest trochę straszna, a trochę śmieszna. Mianowicie 30 kwietnia premier Narendra Modi pojawił się w mieście Mysuru w stanie Karnataka, co jest jednym z przystanków na trasie ogólnokrajowego tournee polityka.
Pozdrawiał obywateli z wnętrza otwartego pojazdu, gdy jeden ze zgromadzonych energicznie rzucił telefonem. Modi wprawdzie zdołał się uchylić i nie został choćby draśnięty, ale reakcja jego ochroniarzy z SPG wzbudziła niepokój lokalnych mediów.
Jak zauważa dziennik „Times of India”, funkcjonariusze sprawę kompletnie pokpili. Krewkiego mężczyznę przeoczyli, a już po zdarzeniu potrzebowali dłuższej chwili, by przyjąć odpowiedni szyk i ruszyć za sprawcą.
Czy go złapali, nie wiadomo. Rzecznik specjalnej formacji twierdzi, że tak, ale sprawca nie zostanie ukarany. Wedle przedstawionej przez służby oceny jest bowiem sympatykiem Indyjskiej Partii Ludowej, z której wywodzi się premier, a rzut był manifestem zachwytu.
Teraz, aby „odpokutować” swój czyn, miotacz smartfonów ma... nagrać wideo, w którym wyjaśni co i dlaczego zrobił. Musi ponadto publicznie zapewnić, że nie miał złych intencji, a reakcja służb była adekwatna do czynu.
A jako że w Indiach obowiązuje prawo precedensu, to wiedzcie, że jadąc tam, możecie śmiało okazywać swój zachwyt przez rzucanie w ludzi telefonem. Rzecz jasna, może to być kosztowne, ale przynajmniej w teorii nikt was za to nie wsadzi ;)
Źródło zdjęć: BK_graphic / Shutterstock
Źródło tekstu: Times of India, oprac. własne