DAJ CYNK

Kupiłem MacBooka. Miał być luksus, wyszła fuszerka

Arkadiusz Bała (ArecaS)

Felietony

Kupiłem MacBooka. Miał być luksus, wyszła fuszerka


Jak w praktyce wygląda legendarna niezawodność sprzętu Apple? Miałem okazję przekonać się na własnej skórze.

Cześć, jestem Arek! W tym roku kończę 30 lat i od niecałego roku jestem wiernym członkiem kościoła Apple. To znacz, „wiernym” to może lekkie nadużycie. Jakoś w marcu zeszłego roku dostałem służbowego Maka Mini. Nawet trudno nazwać to moją decyzją – ot, z racji tego, że coraz częściej pracowałem przy produkcji wideo, potrzebny mi był sprzęt, który sobie z tym zadaniem poradzi

Od tamtej pory pracuję na co dzień z systemem macOS, procesorem M1 i, co by nie mówić, jestem z tego sprzętu zadowolony. Fakt, nadal uważam, że pod wieloma względami sam system jest po prostu głupi, ale udało dojść z nim do ładu na tyle, że stał się dla mnie wygodnym narzędziem. Powiem więcej: na tyle przypadł mi do gustu, że…

Dlaczego MacBook jest lepszy od Windowsa

…że postanowiłem kupić MacBooka Air! Tym razem już z własnej kieszeni. Powodów było kilka. Jednym z nich była wygoda. Przeskakiwanie między macOS i Windowsem, ile razy potrzebowałem skorzystać z laptopa, potrafiło być irytujące. Drugim, znacznie bardziej istotnym powodem, jest procesor Apple Silicon. W dużym skrócie, potrzebuję małej i lekkiej maszyny do pisania, która poradzi sobie z obróbką zdjęć i – idealnie – montażem wideo. Po windowsowej stronie płotu takiej kombinacji nie znajdę. 

Ale był też trzeci powód. Zależało mi na sprzęcie, na którym będę mógł po prostu pracować i nie przejmować się tym, co się dzieje w środku. No i według wszystkich relacji, jakie na przestrzeni lat słyszałem i które częściowo udało mi się potwierdzić dzięki kilku miesiącom z Makiem Mini, takie właśnie są komputery Apple. Wystarczy takiego kupić, włączyć i „po prostu działa”.

Zresztą apple’owska niezawodność nie jest czymś, co wymyśliłem sobie teraz. Przez lata przytaczałem ją jako jeden z argumentów za zakupem sprzętów giganta z Cupertino – czy to prywatnie, czy w różnych artykułach, np. naszych poradnikach zakupowych. Bo spójrzmy prawdzie w oczy – to chyba jedyna rzecz, która usprawiedliwia jego absurdalną politykę cenową. W innym przypadku płacenie w 2023 roku blisko 7000 zł za komputer z 8 GB RAM i 256 GB SSD (podstawowa konfiguracja MacBooka Air z procesorem M2) zakrawałoby o szaleństwo. Na całe szczęście w obliczu „legendarnej jakości” sprzętu Apple to tylko rozbój, który można sobie jakoś zracjonalizować.

Tylko czy renoma sprzętu z Cupertino ma odzwierciedlenie w praktyce? A jeśli nie, to co nam tak właściwie pozostaje?

Fuszerka za grubą kasę

Na zamówionego MacBooka czekałem kilka dni. Kiedy kurier przyniósł paczkę, spodziewałem się, że po prostu go włączę i od razu będę mógł zabrać się do pracy. Jak to na „jabłku”. Czekała mnie jednak przykra niespodzianka. Komputer rozpakowałem, włączyłem i... nie działał. To znaczy, techniczne rzecz biorąc nie działały tylko klawiatura i gładzik, ale o korzystaniu z laptopa w tym stanie mowy być nie mogło. Cóż, zdarza się w najlepszej rodzinie, ale na micie niezawodnego Apple pojawiła się pierwsza wielka rysa.

Na szczęście mieszkam w Katowicach, więc wizyta w autoryzowanym serwisie to kwestia krótkiej wycieczki tramwajem. Po kolejnych kilku dniach odebrałem więc sprawnego laptopa. Jak się okazało, taśma łącząca klawiaturę z płytą główną była źle podłączona. Bywa, choć akurat mogłoby się wydawać, że ludzie dopłacają do sprzętu Apple z nadzieją, że walenie tego typu przygód uda im się uniknąć. Nieważne.

Ważne, że miałem w końcu sprawnego laptopa. Byłoby super, gdyby nie jeden drobiazg: jego obudowa została źle skręcona. Detal, ale zakrawa trochę o fuszerkę, prawda? Co gorsza, bez specjalnego apple’owskiego śrubokrętu niewiele mogłem z tym fantem zrobić, więc z powodu szerokiej na dwa milimetry szpary czekała mnie kolejna wizyta w serwisie.

Kupiłem MacBooka. Miał być luksus, wyszła fuszerka

Gdybym kupował MacBooka wyłącznie ze względu na niezawodność, to w tym momencie nie spełnił on swojej obietnicy. Mit legendarnej jakości Apple legł w gruzach.

Fakty i mity

Apple, co zrozumiałe, nie chwali się danymi na temat awaryjności swoich urządzeń. Wiadomo, że odsetek sprzętów obarczonych wszelkiej maści wadami siłą rzeczy musi być wyższy od zera, co już samo w sobie stoi w sprzeczności z wizerunkiem, jaki firma próbuje wokół siebie kreować. Ba, kto interesuje się trochę technologią, ten wie, że w historii giganta z Cupertino zdarzały się produkty, które w gruncie rzeczy nigdy nie działały tak, jak powinny. Ot, chociażby niesławne MacBooki z klawiaturą motylkową, które stały się kilka lat temu przedmiotem głośnego pozwu zbiorowego. Pozwu, który skończył się porażką Apple – na skutek ugody firma musi wypłacić swoim klientom 33 miliony dolarów.

Pomijając jednak kilka nagłośnionych przypadków, produkty Apple nadal mają reputację bardzo niezawodnych. Szczątkowe dane, które można znaleźć w Internecie, wydają się to zresztą potwierdzać. Według raportu opublikowanego w 2018 roku przez firmę Blancco, smartfony z systemem iOS charakteryzowały się awaryjnością na poziomie 12,5 procent, podczas gdy dla urządzeń z Androidem wskaźnik ten wynosił 14 procent. Różnica niewielka, ale jednak na korzyść iPhone’ów.

Tylko co z tego? Szanse na wygraną w rosyjskiej ruletce też wynoszą sześć do jednego, ale nie sądzę, by poprawiało to nastrój osobom, które przegrały. Podobnie ma się sprawa tutaj. Jeśli będę miał pecha i dostanę wadliwego laptopa, to co mi po tym, że 100 innych działa sprawnie? Co mi po tym, że producent słynie z doskonałej opieki serwisowej, skoro w moim przypadku odwalił kompletną fuszerkę? Za co tak właściwie dopłacałem?

Nie jestem pewny, czy na tak postawione pytanie można znaleźć jakąkolwiek sensowną odpowiedź. Szczęśliwie w moim przypadku skończyło się na kilku przekleństwach wymamrotanych pod nosem. No trudno, miałem pecha. Podejrzewam jednak, że nie byłbym taki wyrozumiały, gdybym musiał kilkukrotnie odsyłać kurierem moje jedyne narzędzie pracy.

Kupiłem MacBooka. Miał być luksus, wyszła fuszerka


Jeśli chodzi o samego MacBooka, to mimo wszystko jestem bardzo zadowolony. W końcu kupiłem go nie tylko ze względu na niezawodność. To w dalszym ciągu jedyny laptop, który tak dobrze wpisuje się w moje potrzeby; lepiej niż jakikolwiek konkurent z Windowsem. Mocno jednak nadszarpnął moim zaufaniem do „legendarnej jakości” produktów Apple.

Zresztą nie tylko Apple. Po moich przygodach dwa razy się zastanowię, nim w przyszłości rekomenduję komuś sprzęt tylko dlatego, że uchodzi za niezawodny i nie ma znaczenia, jakie logo będzie miał na obudowie. Bo tak, jakość i bezpieczeństwo są bardzo ważne, ale co z tego, skoro wszędzie możemy trafić na fuszerkę? Czy warto dopłacać do czegoś, co koniec końców i tak niewiele różni się od hazardu? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć samemu.

Zobacz: Zmieniłem zdanie. Mój iPhone wyleciał na OLX
Zobacz: Wcisnęli mi macOS. Jaki ten system jest głupi!

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: własne

Źródło tekstu: własne