Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Arkadiusz Bała (ArecaS)
2
Udostępnij na fb
Udostępnij na X
Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Skrawek opuszczonej, zrujnowanej ziemi niczyjej już niebawem stanie się polem bitwy. Dwie armie stają naprzeciw siebie i chwilę później wśród dźwięków stali uderzającej o stal oraz krzyków rannych przestaje mieć znaczenie, kto pierwszy sięgnął po miecz. Trwa brutalna jatka, w której krew leje się gęsto. Po chwili jednak dzieje się coś, co całkowicie zmienia przebieg bitwy: na placu boju pojawiają się Eikony, czyli gigantyczne i niesamowicie potężne stworzenia, jednym ruchem potrafią zmieść pół wrogiej armii.

Dalsza część tekstu pod wideo

I tu na scenę wkraczamy my. Wcielamy się w Clive’a Rosfielda i jesteśmy jednym z kilku żołnierzy, których posłano na niemal samobójczą misję: wykorzystując chaos trwającej bitwy mamy znaleźć i zgładzić dominantkę Sziwy, czyli osobę kontrolującą moc jednego z walczących Eikonów.

Trzęsienie ziemi jak u Hitchcocka

Tak zaczyna się nasza przygoda w Final Fantasy XVI – od prawdziwego trzęsienia ziemi. Gra nie potrzebuje dużo czasu, by dać nam przedsmak tego, co czeka nas w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin. Polityka, intrygi, przemoc, seks, masa wulgaryzmów i potężne emocje, które potrafią przesądzić o losach nie tylko pojedynczej bitwy, ale i całego świata – to wszystko czeka na nas w ciągu raptem pierwszych pięciu minut rozgrywki.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Nie chcę w tym miejscu zbyt dużo rozpisywać się o czekającej nas historii. Dość powiedzieć, że dzięki tym pięciu minutom szybko zdajemy sobie sprawę, że Final Fantasy XVI to gra, która z jednej strony pełnymi garściami czerpie z bogatej mitologii cyklu, a z drugiej bez większych skrupułów zrywa z utartymi schematami i wywraca oczekiwania graczy do góry nogami. I wiecie co? Wcale nie mam jej tego za złe.

Koniec z turami, liczy się akcja!

A jako wieloletni fan serii za złe chyba trochę mieć powinienem, bo Final Fantasy XVI zrywa z wieloma elementami, które przez lata stanowiły o tożsamości cyklu. Przede wszystkim jeśli w dalszym ciągu kojarzycie „fajnale” z masą tabelek i turowym systemem walki, to najwyższy czas zaktualizować swoje informacje. Najnowsza odsłona to gra akcji pełną gębą, mocno inspirowana takimi tytułami jak Devil May Cry i God of War.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Jest to jedna z tych zmian, które z pewnością okażą się mocno kontrowersyjne wśród fanów. Zostawiając jednak z boku uprzedzenia i sentymenty, muszę przyznać jedno: nowy system walki jest absolutnie fenomenalny. Ba, jeśli szukacie jednego, jedynego powodu, żeby sięgnąć po „Szesnastkę”, to właśnie go znaleźliście.

W założeniach tutejszy system walki nie różni się znacząco od tego, co znajdziemy w większości popularnych gier akcji. Mamy jeden przycisk odpowiadający za wymachiwanie mieczem, skok, atak dystansowy i unik. Dobrze opanujemy korzystanie z tych kilku akcji i, przynajmniej w teorii, żadna walka nie powinna nam być straszna. Zabawa zaczyna się jednak wtedy, kiedy do układanki dodamy zdolności Eikonów.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Zdobywając kolejne moce uzyskujemy dostęp do pewnej unikalnej akcji oraz puli kilku ataków specjalnych. Przykładowo Feniks, czyli nasz pierwszy Eikon, pozwala nam korzystać z szarży, dzięki której natychmiast skracamy dystans do przeciwników, a także silnych ataków opartych o żywioł ognia. To zbalansowany zestaw, faworyzujący mobilność i walkę w zwarciu. Dla przykładu Ramuh będzie jego kompletnym przeciwieństwem, skupiając się na walce dystansowej i dając zestaw narzędzi skutecznych w walce z dużymi grupami przeciwników.

Każdym Eikonem walczy się zupełnie inaczej, ale wszystkie okazują się skuteczne i szalenie satysfakcjonujące. No a że jednocześnie możemy mieć pod ręką aż trzy takie style, to zabawy z szukaniem najbardziej morderczych kombinacji też jest co nie miara.

I wiecie co? To bardzo dobrze, bo gdyby system walki w Final Fantasy XVI choć trochę nie domagał, cała gra natychmiast posypałaby się niczym domek z kart. W nowego fajnala można grać dla fabuły, ale to na zwalczaniu wszelkiej maści niemilców spędzimy najwięcej czasu. 

Godziny w korytarzach

Dotyczy to w szczególności pierwszej połowy gry, skupionej na wykonywaniu liniowych misji w zamkniętych, korytarzowych lokacjach. Każdy taki epizod rzuca nas do nowej miejscówki, stanowiącej tak naprawdę ciąg aren z coraz bardziej wymagającymi przeciwnikami, przeplatanych co najwyżej wstawkami fabularnymi. Gra bardzo długo prowadzi nas za rączkę, ciągnąc od walki do walki i od scenki do scenki, nie dając nawet za bardzo szansy na eksplorację oraz oswojenie się z mechaniką na własnych warunkach.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Mówiąc krótko, Final Fantasy XVI daje się poznać jako gra bardzo liniowa i potrzebuje dobrych kilkunastu godzin, żeby dać graczowi nieco swobody. Jest to moim zdaniem jeden z jej najpoważniejszych grzechów, bo wspomniane wcześniej korytarze potrafią się niesamowicie dłużyć. Z czasem dostaniemy jednak dostęp do bardziej otwartych lokacji, które będziemy mogli eksplorować na własną rękę i do których będziemy wracali kilkukrotnie na przestrzeni kampanii. Nie jest to może poziom swobody na poziomie typowych gier z otwartym światem, ale wystarczy, żeby rozgrywka nabrała nieco rumieńców.

Zwiedzając tych kilka lokacji będziemy mogli na własną rękę zmierzyć się z grasującymi po nich potworami oraz wykonać kilka prostych misji pobocznych. Te sprowadzają się w większości do prostych zadań w stylu „zanieś przedmiot X postaci Y” oraz „zabij potwora Z”, ale towarzysząca im otoczka fabularna pozwala lepiej zrozumieć świat Valisthei, w którym toczy się akcja gry, oraz panujące w nim relacje. 

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Część sidequestów pozwoli nam także odblokować cenne nagrody, znacznie ułatwiające dalszą rozgrywkę (np. Chocobo, czyli prywatnego kurczaka-wierzchowca). Na całe szczęście te są wyraźnie oznaczone w taki sposób, by wyraźnie odróżniały się od mniej istotnych zadań, podobnie jak miało to miejsce w Final Fantasy XIV. Mała rzecz, a niesamowicie poprawia komfort rozgrywki.

Bo bądźmy szczerzy – raczej niewielu graczy zdecyduje się na wykonanie wszystkich pobocznych zadań i aktywności, które Final Fantasy XVI ma do zaoferowania. To duża gra jest. Sam wątek fabularny według twórców powinien zająć ok. 35 godzin. Moim zdaniem jest to wynik nieco zaniżony – jeśli nie planujecie sprintem biec przez kolejne misje fabularne, spokojnie doliczcie sobie do tego pięć albo i dziesięć godzin. Ba, nie widzę problemu, żeby rozciągnąć rozgrywkę na drugie tyle.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


A po ukończeniu gry zabawa wcale nie musi się kończyć. Po obejrzeniu napisów możemy zacząć grę ponownie, tym razem w trybie New Game+ i na wyższym poziomie trudności. Możemy też w każdej chwili ponownie rozegrać ukończone wcześniej fragmenty rozgrywki w trybie Arcade, rywalizując z innymi graczami o jak najwyższy wynik punktowy. To kolejny element mocno inspirowany grami akcji.

Trochę „Gra o Tron”, ale nie do końca…

Na całe szczęście mimo tak daleko idących zmian w formule Final Fantasy XVI to nadal Final Fantasy. Jeśli czekaliście na nową odsłonę cyklu z nadzieją na pasjonującą fabułę, to nie powinniście być zawiedzeni.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Oczywiście nie chcę w tym miejscu zbyt dużo pisać o historii, by nie odbierać Wam satysfakcji z poznawania jej na własną rękę. Wspomnę tylko, że od samego początku na graczy czeka ostra jazda bez trzymanki i coś, co zaczynało się jako prosta opowieść o zemście, bardzo szybko przeradza się w coś dużo większego. W pewnym momencie od naszych działań będzie zależał los całych narodów i otaczającego nas świata, a z roli zwykłego obserwatora siłą wplątanego w grę wielkich mocarstw sami staniemy się jednym z głównych graczy.

Jednocześnie Final Fantasy XVI przez cały czas pozostaje historią skupioną na swoich bohaterach. Przez większość czasu to ich emocje oraz wzajemne relacje będą głównym motorem napędowym fabuły. Trochę jak w „Grze o Tron”, gdzie wielka polityka staje się tylko tłem dla osobistych celów i aspiracji konkretnych postaci.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Porównania z dziełem George’a R. R. Martina nasuwają się zresztą dużo częściej, co zresztą nie powinno dziwić – sami twórcy przyznali się, że „Gra o Tron” była ważną inspiracją dla Final Fantasy XVI i przedstawionego w grze świata. Warto natomiast podkreślić, że są to zapożyczenia raczej powierzchowne. Albo inaczej – działają na poziomie globalnym, gdzie wątki konfliktów o zasoby, dyskryminowania określonych grup społecznych czy panującej wkoło biedy stanowią ciekawe tło naszych działań, ale już na poziomie dialogów czy kreacji konkretnych bohaterów trudno się doszukać niuansu, dzięki któremu taka wizja byłaby wiarygodna. Mówiąc krótko, Wiedźmin 3 to to nie jest.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Jeśli mam być szczery, jest to zresztą jeden z moich głównych zarzutów pod adresem Final Fantasy XVI. Gra cierpi na pewien kryzys tożsamości, gdzie z jednej strony bardzo chciałaby być nowoczesnym, mrocznym i dojrzałym fantasy na modłę wspomnianej wcześniej Gry o Tron czy Wiedźmina, a z drugiej strony historia nadal bazuje na schematach znanych z anime i innych tytułów jRPG. Osobiście nawet mnie to cieszy, bo koniec końców udało się zachować w ten sposób tożsamość serii. Do tej pory nie wiem jednak, co myśleć o wtrącanych niekonsekwentnie wulgaryzmach czy scenach seksu (dla jasności, bardzo subtelnych), które wydają się nie wnosić nic poza znaczkiem „+18” na pudełku.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Jakie to (prawie) ładne!

A skoro jesteśmy już przy rzeczach, które nie do końca przypadły mi do gustu, trzeba chwilę porozmawiać o grafice. Final Fantasy XVI to – przynajmniej na razie – tytuł eskluzywny dla PlayStation 5. Dotychczasowe produkcje na najnowszą konsolę Sony przyzwyczaiły nas do bardzo wysokiego poziomu oprawy graficznej. Na tym tle nowy fajnal okazuje się lekkim rozczarowaniem.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Żeby była jasność – są elementy oprawy, które wyglądają fenomenalnie. Dotyczy to zwłaszcza lokacji, a w każdym razie części z nich. Gęste puszcze, monumentalne budowle Upadłych czy wnętrza kryształów prezentują się niesamowicie i aż prosi się, żeby umieścić je na jakiejś pocztówce. Szkoda jedynie, że większość z nich jest bardzo statyczna i w żaden sposób nie reaguje na działania graczy. 

Dodatkowo nie wszystkie lokacje trzymają równie wysoki poziom. Wnętrza budynków są często puste i mało szczegółowe. Razi też po oczach kiepska jakość odbić SSR, gdzie cała linia krajobrazu potrafi na przemian pojawiać się i znikać na naszych oczach. I uwierzcie, kiedy jedna z częściej odwiedzanych lokacji w grze znajduje się pośrodku wielkiego jeziora, potrafi się to zrobić strasznie irytujące.

Podobnie nierówne są modele postaci, gdzie obok ultraszczegółowych głównych bohaterów mamy NPC-ów, którzy wyglądają niczym wyrwani z PlayStation 3. Ba, żeby było śmieszniej – często ci NPC noszą zbroje bardziej szczegółowe od swoich twarzy.

Ale są też momenty, kiedy na widok Final Fantasy XVI szczęka ląduje na samej podłodze (i to u sąsiada piętro niżej). Mam tu na myśli przede wszystkim sceny walki, które prezentują się niesamowicie efektownie. Zarówno design przeciwników, jak i animacje ataków wyglądają fenomenalnie, nawet jeśli w panującym wokół chaosie czasem trudno się odnaleźć. 

Prawdziwym spektaklem są jednak fantastycznie wyreżyserowane walki z bossami, przeplatane filmowymi wstawkami i toczące się na iście epicką skalę. Chciałbym tu napisać więcej zwłaszcza o jednym, konkretnym starciu, które swoją widowiskowością przebija wszystko inne, co w tym roku widziałem, ale nie będę Wam psuł zabawy. To trzeba zobaczyć samemu.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Niestety łyżką dziegciu, jeśli chodzi o oprawę graficzną Final Fantasy XVI, jest framerate. W grze dostępne mamy dwa tryby: „Oprawa” i „Klatkaż”. Nie zauważyłem między nimi żadnych istotnych różnic poza płynnością animacji. Pierwszy trzyma w miarę (z naciskiem na „w miarę”) stabilne 30 FPS… i jest tym bardziej płynnym z dwójki. Wszystko dlatego, że o ile „Klatkaż” celuje w 60 FPS, to przez większość czasu nawet się do swojego celu nie zbliża, fundując nam festiwal szarpaniny i stutteringu. Nie polecam.

Uczta dla uszu

Na całe szczęście oprawa dźwiękowa tytułu zasługuje na same pochwały. Soundtrack skomponowany przez Masayoshiego Sokena przez cały czas trzyma równy, bardzo wysoki poziom. Poszczególne utwory doskonale pasują do rozgrywki, a motywy towarzyszące walkom wpadają w ucho i nie chcą go opuścić jeszcze długo po wyłączeniu konsoli. Fanów serii ucieszy z kolei fakt, że w ramach ścieżki dźwiękowej znajdziemy bardzo udane aranże kilku kultowych utworów, pamiętających jeszcze czasy pierwszych odsłon cyklu.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Także dubbing trzyma wysoki poziom. Do wyboru mamy angielski oraz japoński voice acting. Sam grałem głównie z tym pierwszym i nie mam się do czego przyczepić. Głosy pasują do poszczególnych postaci, a aktorzy wykonali kawał dobrej roboty.

Polacy nie chocobo i tłumaczenie mają

W tym miejscu warto również wspomnieć, że Final Fantasy XVI to pierwsza odsłona cyklu, która doczekała się oficjalnego spolszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu trzyma ono wysoki poziom – i piszę to jako stetryczały fan, który przez lata rzucał Firagi w Iron Gianty i leczył się Potionami. Tłumaczom udało się wyjść z tego starcia obronną ręką. Dialogi mają sens, nazwy własne brzmią naturalnie, a ja nie mam się do czego przyczepić. No, może znalazłoby się kilka błędów, ale przy tej skali można przymknąć na nie oko.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Najlepsze Final Fantasy od lat

Final Fantasy XVI nie jest grą idealną, pozbawioną wad. Jest to jednak fantastyczny tytuł, po który warto sięgnąć. Nieważne, czy jesteście fanami jRPG, gier akcji, czy też macie ograne wszystkie wcześniejsze części cyklu – na pewno znajdziecie tutaj coś dla siebie.

Sam jako weteran serii jestem z nowego fajnala bardzo zadowolony. Gra cierpi miejscami na kryzys tożsamości, a oprawa graficzna pozostawia miejscami trochę do życzenia, jednak nawet mimo tych drobnych niedociągnięć to najlepsze Final Fantasy co najmniej od czasów Final Fantasy XIV: A Realm Reborn. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy nie warto dać Ostatecznej Fantazji szansy, teraz jest najlepszy moment!

Ocena końcowa: 8/10

Plusy:

  • Rewelacyjny system walki
  • Wciągająca historia
  • Spektakularne walki z bossami
  • Fenomenalna oprawa dźwiękowa
  • Bardzo dobry dubbing
  • Tłumaczenie trzyma wysoki poziom
  • Grafika (miejscami)
  • Garstka przemyślanych ułatwień (np. wyraźnie oznaczone zadania poboczne)

Minusy:

  • Nierówna oprawa graficzna
  • Liniowa rozgrywka przez pierwszych kilkanaście godzin
  • Problemy z płynną rozgrywką, szczególnie w trybie Klatkaż
  • "Dojrzałe" wątki potraktowano bardzo powierzchownie
  • Wtórne sidequesty

Grę do recenzji dostarczyła firma Cenega.