DAJ CYNK

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Arkadiusz Bała (ArecaS)

Gry

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Jakie to (prawie) ładne!

A skoro jesteśmy już przy rzeczach, które nie do końca przypadły mi do gustu, trzeba chwilę porozmawiać o grafice. Final Fantasy XVI to – przynajmniej na razie – tytuł eskluzywny dla PlayStation 5. Dotychczasowe produkcje na najnowszą konsolę Sony przyzwyczaiły nas do bardzo wysokiego poziomu oprawy graficznej. Na tym tle nowy fajnal okazuje się lekkim rozczarowaniem.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Żeby była jasność – są elementy oprawy, które wyglądają fenomenalnie. Dotyczy to zwłaszcza lokacji, a w każdym razie części z nich. Gęste puszcze, monumentalne budowle Upadłych czy wnętrza kryształów prezentują się niesamowicie i aż prosi się, żeby umieścić je na jakiejś pocztówce. Szkoda jedynie, że większość z nich jest bardzo statyczna i w żaden sposób nie reaguje na działania graczy. 

Dodatkowo nie wszystkie lokacje trzymają równie wysoki poziom. Wnętrza budynków są często puste i mało szczegółowe. Razi też po oczach kiepska jakość odbić SSR, gdzie cała linia krajobrazu potrafi na przemian pojawiać się i znikać na naszych oczach. I uwierzcie, kiedy jedna z częściej odwiedzanych lokacji w grze znajduje się pośrodku wielkiego jeziora, potrafi się to zrobić strasznie irytujące.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Podobnie nierówne są modele postaci, gdzie obok ultraszczegółowych głównych bohaterów mamy NPC-ów, którzy wyglądają niczym wyrwani z PlayStation 3. Ba, żeby było śmieszniej – często ci NPC noszą zbroje bardziej szczegółowe od swoich twarzy.

Ale są też momenty, kiedy na widok Final Fantasy XVI szczęka ląduje na samej podłodze (i to u sąsiada piętro niżej). Mam tu na myśli przede wszystkim sceny walki, które prezentują się niesamowicie efektownie. Zarówno design przeciwników, jak i animacje ataków wyglądają fenomenalnie, nawet jeśli w panującym wokół chaosie czasem trudno się odnaleźć. 

Prawdziwym spektaklem są jednak fantastycznie wyreżyserowane walki z bossami, przeplatane filmowymi wstawkami i toczące się na iście epicką skalę. Chciałbym tu napisać więcej zwłaszcza o jednym, konkretnym starciu, które swoją widowiskowością przebija wszystko inne, co w tym roku widziałem, ale nie będę Wam psuł zabawy. To trzeba zobaczyć samemu.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Niestety łyżką dziegciu, jeśli chodzi o oprawę graficzną Final Fantasy XVI, jest framerate. W grze dostępne mamy dwa tryby: „Oprawa” i „Klatkaż”. Nie zauważyłem między nimi żadnych istotnych różnic poza płynnością animacji. Pierwszy trzyma w miarę (z naciskiem na „w miarę”) stabilne 30 FPS… i jest tym bardziej płynnym z dwójki. Wszystko dlatego, że o ile „Klatkaż” celuje w 60 FPS, to przez większość czasu nawet się do swojego celu nie zbliża, fundując nam festiwal szarpaniny i stutteringu. Nie polecam.

Uczta dla uszu

Na całe szczęście oprawa dźwiękowa tytułu zasługuje na same pochwały. Soundtrack skomponowany przez Masayoshiego Sokena przez cały czas trzyma równy, bardzo wysoki poziom. Poszczególne utwory doskonale pasują do rozgrywki, a motywy towarzyszące walkom wpadają w ucho i nie chcą go opuścić jeszcze długo po wyłączeniu konsoli. Fanów serii ucieszy z kolei fakt, że w ramach ścieżki dźwiękowej znajdziemy bardzo udane aranże kilku kultowych utworów, pamiętających jeszcze czasy pierwszych odsłon cyklu.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)

Także dubbing trzyma wysoki poziom. Do wyboru mamy angielski oraz japoński voice acting. Sam grałem głównie z tym pierwszym i nie mam się do czego przyczepić. Głosy pasują do poszczególnych postaci, a aktorzy wykonali kawał dobrej roboty.

Polacy nie chocobo i tłumaczenie mają

W tym miejscu warto również wspomnieć, że Final Fantasy XVI to pierwsza odsłona cyklu, która doczekała się oficjalnego spolszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu trzyma ono wysoki poziom – i piszę to jako stetryczały fan, który przez lata rzucał Firagi w Iron Gianty i leczył się Potionami. Tłumaczom udało się wyjść z tego starcia obronną ręką. Dialogi mają sens, nazwy własne brzmią naturalnie, a ja nie mam się do czego przyczepić. No, może znalazłoby się kilka błędów, ale przy tej skali można przymknąć na nie oko.

Final Fantasy XVI - nie sądziłem, że tak mnie zachwyci (recenzja)


Najlepsze Final Fantasy od lat

Final Fantasy XVI nie jest grą idealną, pozbawioną wad. Jest to jednak fantastyczny tytuł, po który warto sięgnąć. Nieważne, czy jesteście fanami jRPG, gier akcji, czy też macie ograne wszystkie wcześniejsze części cyklu – na pewno znajdziecie tutaj coś dla siebie.

Sam jako weteran serii jestem z nowego fajnala bardzo zadowolony. Gra cierpi miejscami na kryzys tożsamości, a oprawa graficzna pozostawia miejscami trochę do życzenia, jednak nawet mimo tych drobnych niedociągnięć to najlepsze Final Fantasy co najmniej od czasów Final Fantasy XIV: A Realm Reborn. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy nie warto dać Ostatecznej Fantazji szansy, teraz jest najlepszy moment!

Ocena końcowa: 8/10

Plusy:

  • Rewelacyjny system walki
  • Wciągająca historia
  • Spektakularne walki z bossami
  • Fenomenalna oprawa dźwiękowa
  • Bardzo dobry dubbing
  • Tłumaczenie trzyma wysoki poziom
  • Grafika (miejscami)
  • Garstka przemyślanych ułatwień (np. wyraźnie oznaczone zadania poboczne)

Minusy:

  • Nierówna oprawa graficzna
  • Liniowa rozgrywka przez pierwszych kilkanaście godzin
  • Problemy z płynną rozgrywką, szczególnie w trybie Klatkaż
  • "Dojrzałe" wątki potraktowano bardzo powierzchownie
  • Wtórne sidequesty

Grę do recenzji dostarczyła firma Cenega.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: własne

Źródło tekstu: własne