Motorola Edge 40 to stosunkowo mały i lekki smartfon, który łatwiej mieści się w dłoni oraz na przykład w kieszeni. Urządzenie ma tylny panel wykonany z ekologicznej skóry, który zapewnia mocny chwyt, ale jednocześnie nie jest najłatwiejszy do utrzymania w czystości. Głównym elementem tylnego wystroju jest delikatnie wystająca „wyspa fotograficzna”, z której jeszcze mocniej wychodzą obiektywy dwóch aparatów fotograficznych. Towarzyszy im lampa błyskowa LED, czujnik światła otoczenia oraz otwór jednego z mikrofonów.
Niemal całą powierzchnię przedniego panelu zajmuje zakrzywiony na bokach wyświetlacz, w którego górnej części wycięto otwór na aparat do selfie. Nieco wyżej, tuż przy krawędzi, znajdziemy szeroką szczelinę głośnika słuchawki, który stanowi też jeden z elementów zestawu stereo, a także – na lewo od niej – czujnik zbliżania i oświetlenia (sterujący jasnością ekranu).
Dolna część urządzenia to wylot drugiego głośnika, otwór mikrofonu, port USB-C oraz szuflada na kartę nanoSIM. Po przeciwnej stronie znajdziemy otwór kolejnego mikrofonu.
Trzy fizyczne przyciski, sterowania głośnością oraz zasilania, umieszczone zostały na prawym boku smartfonu. Lewy bok jest pusty.
Smartfon Motoroli został wyposażony w podekranowy, optyczny czytnik linii papilarnych. Podczas testów działał on prawidłowo, zawsze właściwie rozpoznając przyłożony do niego palec. Samo odblokowanie telefonu następowało wtedy bez zbędnej zwłoki, czyli od razu.
Jest też funkcja rozpoznawania twarzy, która – podobnie jak w innych smartfonach marki, które miałem ostatnio w swoich rękach – jest bardzo kapryśna i nie radzi sobie najlepiej z moją twarzą. W końcu jednak udało mi się ją zeskanować i zaczęło to działać dosyć sprawnie. Podczas skanowania nie obyło się jednak bez komunikatów w stylu „Twarz jest zbyt rozmyta” lub „Coś poszło nie tak”. Tam gdzie konkurencja działa bardzo dobrze, Motorola ma problemy. Bo światło nie takie, bo twarz nie taka, bo nie wiadomo co jeszcze.
Źródło zdjęć: Marian Szutiak / Telepolis.pl