DAJ CYNK

OPPO Find N2 Flip. Dobrze się składa, że ma dużą baterię (test)

Anna Rymsza

Testy sprzętu

logo Hasselblad na obudowie OPPO Find N2 Flip
 

Aparat OPPO Find N2 Flip został przygotowany z pomocą firmy Hasselblad. Samo logo na obudowie wiesza poprzeczkę bardzo wysoko i od razu mogę powiedzieć, że ten model do niej nie doskoczy.

Pierwsze zdjęcia, które zrobiłam OPPO Find N2 Flip zrobiły na mnie świetne wrażenie. Są wyraźne, kolorowe i bardzo przyjemne wizualnie. Tylko że robiłam je w kontrolowanych warunkach i przy profesjonalnym oświetleniu. Wystarczyło wyjść wieczorem, by przekonać się, że cudów to tu nie będzie.

OPPO Find N2 Flip został wyposażony w czip MariSilicon X Imaging NPU, który zajmuje się przetwarzaniem obrazu z aparatów:

  • Główny z cyfrowym zoomem 2x: matryca Sony IMX890 50 MPix, 1/1,56 cala, obiektyw f/1,8, DOL-HDR, PDAF;
  • Ultraszerokokątny 112°: 8 MPix, obiektyw f/2,2, brak autofocusu;
  • Frontowy 90°: matryca Sony IMX709 32 MPix, obiektyw f/2,4.

Nie ma tu więc typowego aparatu portretowego z dłuższą ogniskową. Zamiast tego OPPO zastosowało sztuczkę z wycinaniem fragmentu obrazu z ogromnej matrycy 50 MPix. Całą resztę roboty robi MariSilicon X i jeśli tylko światło dopisze, zdjęcia będą bardzo atrakcyjne. To właściwie jedyny warunek sukcesu: dobre światło.

Przy robieniu zdjęć można skorzystać ze wsparcia sztucznej inteligencji, która potrafi sporo ujęć odratować. Dzięki niej można na przykład uniknąć prześwietlenia nieba, fioletowej tinty, a trawa zawsze będzie bardziej zielona. To ciekawy kompromis między kolorami soczystymi i realistycznymi. 

Zdjęcia zrobione ze sztuczną inteligencją i bez niej OPPO Find N2 Flip

Zoom 2x jest „oszukany”, ale ani trochę mi to nie przeszkadza. Jeśli tylko nie muszę robić zdjęć po zmroku, jestem z niego bardzo zadowolona. Ma bardzo dobry do portretów kąt widzenia, by zrobić elegancki portret bez podchodzenia zbyt blisko lub odchodzenia zbyt daleko od modela czy modelki. Oczywiście można skorzystać z rozmycia tła, symulowanego przez sztuczną inteligencję. Czasem jest lepsze, czasem gorsze – wszystko zależ od tego, jak dobrze uda się odseparować pierwszy plan od drugiego. Przykłady znajdziesz na końcu poniższej galerii.

W nocy zaś od razu widać, że usuwanie szumu leży. Jestem tym bardzo zawiedziona. Jeszcze bardziej zawiodły mnie rozbłyski, zostawione przez reflektory na zdjęciach z koncertu i z widowni. Nie przypominam sobie, bym miała wcześniej takie problemy, a zdjęć tego typu robię mnóstwo. Zdjęcia, które zrobiłam z użyciem trybu Ultra Night też niczego mi nie urwały. Po zmroku najlepiej zostawić smartfon z długim czasem naświetlania, czy to na statywie, czy zgięty na nieruchomej powierzchni. Szkoda, bo samo doświadczenie robienia zdjęć bardzo mi się podoba.

Aparat szerokokątny sprawił mi trochę problemów wieczorami i bardzo łatwo zrobić poruszone zdjęcie, bo ma relatywnie ciemny obiektyw i minimalną stabilizację. Aparat do selfie zaś sprawił mi podobne problemy, co aparat główny. Mam też podejrzenie, że HDR szaleje, bo często zdarzało mi się zrobić dwa podobne zdjęcia, które były oświetlone zupełnie inaczej. Zresztą z tylnymi aparatami też trudno dojść do porozumienia i często widać różnice w kolorach na zdjęciach zrobionych aparatem głównym i szerokokątnym. Również przy odszumianiu widać duże różnice. Nie jestem zachwycona.

Przejdźmy teraz do przyjemniejszych rzeczy – efektów i trybu X-Pan (wzorowany na klasycznym aparacie), który znalazł się tu dzięki pomocy firmy Hasselblad. Tu mogę łatwo przełączyć się ze zdjęć kolorowych na czarno-białe i sterować ekspozycją. Kadrowanie wymaga nieco innego podejścia, niż normalnie, ale zabawa przy robieniu zdjęć w ten sposób jest przednia.

Poza filtrami, które znamy z innych smartfonów, są tu trzy filtry Master, opracowane wspólnie przez OPPO i Hasselblad: Blask, Spokój i Szmaragd. Wyglądają tak:

efekty Master na OPPO Find N2 Flip

Oczywiście mogę z nich korzystać także przy robieniu selfie. Nie mogę ich niestety włączać, jeśli robię zdjęcie złożonym smartfonem – uproszczony interfejs aplikacji pozwala na włączenie cyfrowego retuszu, ale nie na korzystanie z efektów.

Skoro o selfie mowa, pod koniec testów zorientowałam się, że właściwie to… nie zrobiłam żadnego zdjęcia aparatem frontowym. Zero! Robienie sobie zdjęć bez rozkładania smartfonu tak mi się spodobało, że frontowy aparat leżał odłogiem. Niesłusznie, bo stoi na równie wysokim poziomie, co aparat główny. Albo niskim, bo po zmroku radzi sobie równie kiepsko.

W powyższej galerii pokazałam zdjęcia zrobione z efektem rozmycia tła, a także z włączonym i wyłączonym HDR. Te ostatnie pokazują, że lepiej nie ruszać tego przełącznika – potrafi uratować niebo w tle.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: własne

Źródło tekstu: własne