Gdybym miał krótko podsumować dwutygodniowe testowanie smartfonu Samsung Galaxy S20+ napisałbym, że jest to sprzęt nie do końca udany. Jest w nim wiele rzeczy, które zasługują na dużego plusa, ale z drugiej strony są też wady sprawiające, że bym się poważnie zastanowił, czy warto kupić to urządzenie.
Samsung robi najlepsze wyświetlacze AMOLED do urządzeń mobilnych – testowany smartfon tylko potwierdza ten fakt. W Galaxy S20+ dostał on dodatkowo możliwość odświeżania obrazu z częstotliwością 120 Hz, dzięki czemu zyskuje płynność pokazywanego ruchu. Szkoda tylko, że szkło przykrywające ekran tak łatwo się brudzi. Dotyczy to oczywiście również szklanego tyłu urządzenia, gdzie bardziej od odcisków palców straszy tylko „wyspa” fotograficzna. Nie wiem, kto to projektował, ale mu nie wyszło. Całe szczęście, że chociaż aparaty fotograficzne, które się tam znajdują, radzą sobie bardzo dobrze.
Pochwalić Samsunga trzeba za to, że w końcu wypuścił na rynek smartfon z podekranowym czytnikiem linii papilarnych, który działa tak, jak powinien. Chętnie bym ten element widział w swoim Galaxy Note10+.
Testowany smartfon ma też bardzo wysoką wydajność, w zasadzie najwyższą spośród wszystkich urządzeń mobilnych, które do tej pory testowałem. Niestety, Samsung nie pomyślał o jakimś sprawnym odprowadzaniu ciepła z rozgrzewających się podzespołów. Efekt? Ogromny spadek wydajności (o 60-73%) już po kilku minutach pracy pod wysokim obciążeniem i znaczny wzrost temperatury obudowy.
Pochwalić Samsunga można za ładnie grające głośniki stereo oraz przyzwoity czas pracy smartfonu na baterii, a także kompletny zestaw obsługiwanych standardów łączności. Szkoda, że w Polsce nie skorzystamy jeszcze z 5G, jak również z dwugigabitowego LTE. Ale z Wi-Fi 6 czy NFC jak najbardziej.
Jak przystało na flagowego Samsunga, Galaxy S20+ kosztuje dużo. Cena wyjściowa to 4849 zł, a najniższa, jaką mi się udało znaleźć (uwzględniając tylko sieci handlowe w miarę godne polecenia) to 3999 zł.
Źródło zdjęć: Marian Szutiak