Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Są sprzęty, o których zapomina się dwa dni po tym, jak opuszczą fabrykę. Są też takie, które na zawsze potrafią zmienić swoją branżę. Do tej drugiej kategorii należy Sony A7 III - aparat, który całe rzesze fotografów przekonał, że bezlusterkowce to przyszłość. Czy rzeczywiście jest taki dobry? Miałem okazję się o tym przekonać, kiedy trafił w moje ręce.

Arkadiusz Bała (ArecaS)
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na X
Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Dlaczego Sony A7 III cieszy się aż taką renomą? Jak łatwo się domyślić z nazwy, nie jest to pierwszy pełnoklatkowy bezlusterkowiec producenta. Ten zaszczyt przypadł w udziale oryginalnemu modelowej A7 z 2014 roku. Trzecia generacja aparatu jest jednak w powszechnej opinii pierwszą, gdzie technologia dojrzała na tyle, by urządzenie mogło stanąć w szranki z lustrzankową konkurencją i wygrywać. Ponadto korpus zebrał bardzo dużo pochwał za bardzo sprawny system autofocus i rozbudowane możliwości wideo.

Dalsza część tekstu pod wideo

Najważniejsze elementy specyfikacji Sony A7 III:S

  • bezlusterkowiec,
  • pełnoklatkowa matryca CMOS Exmor R, o rozdzielczości 24 MP,
  • procesor Bionz X,
  • 5-osiowa stabilizacja matrycy,
  • hybrydowy autofocus (detekcja fazy i kontrastu), 693 punkty ostrości,
  • odchylany ekran dotykowy TFT o przekątnej 3 cali o rozdzielczości 921 600 punktów,
  • elektroniczny wizjer (OLED, rozdzielczość 2,3 mln punktów),
  • szybkość do 10 klatek na sekundę,
  • filmy 4K (30p, 25p, 24p) i FullHD (120p, 100p, 60p, 50p. 25p. 24p),
  • łączność Bluetooth 4.1, NFC i Wi-Fi, porty microHDMI, USB-C 3.1 Gen 1, 2x Jack 3,5mm, gorąca stopka, 2x gniazdo kart microSD,
  • wodoszczelna obudowa o wymiarach 126,9 x 95,6 x 73,7 mm, masa 650 g,
  • akumulator NP-FZ100 - do 710 zdjęć lub 210 minut nagrywania filmów, możliwość ładowania przez port USB,
  • cena: od 7999 zł.

Okazja, by sprawdzić ile prawdy jest w tej laurce pojawiła się przy okazji tegorocznego IEM-u w Katowicach. Ciemne hale Spodka i Międzynarodowego Centrum Kongresowego to olbrzymie wyzwanie dla niewielkich matryc systemu mikro cztery trzecie, z którego korzystamy w redakcji na co dzień, więc postanowiliśmy zaopatrzyć się w coś trochę lepszego. Chwila zastanowienia, kilka maili i w moich rękach wylądował Sony A7 III z obiektywami 35 mm f/1.8 oraz 85 mm f/1.8.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Ostatecznie spędziliśmy razem dwa tygodnie. Po tym czasie mogę śmiało stwierdzić, że prawie wszystkie pochwały na temat sztandarowego bezlusterkowca Sony to szczera prawda. A jednak mimo to oddawałem go bez żalu, wracając do mojego wysłużonego Lumixa z poczuciem nieskrywanej ulgi.

 

Za mały czy za duży?

Jedną z głównych zalet bezlusterkowców w zestawieniu z lustrzankami miały ich niewielkie wymiary, uzyskane po wyeliminowaniu komory lustra. No i Sony A7 III dowodzi, że faktycznie coś w tym jest. Sam korpus w zestawieniu np. z Nikonem D780 jest malutki - o ok. 2 cm na wysokość i szerokość. Jest też od niego dużo lżejszy - 200 g to nie przelewki.

Małe gabaryty to duża zaleta, szczególnie kiedy przychodzi do transportu. Z mniejszym i lżejszym aparatem łatwiej się również biega podczas całodniowego eventu, a na pewno mniej bolą na wieczór kark i ramię.
Na całe szczęście na redukcji rozmiarów nie ucierpiała jakość wykonania. Sony A7 III to solidna, dobrze spasowana konstrukcja wykonana ze stopu magnezu.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Z drugiej jednak strony dla kogoś, kto kilka lat temu z premedytacją wybrał jeden z mniejszych korpusów systemu mikro cztery trzecie, Sony A7 III wcale taki mały nie jest. To nie jest sprzęt, który wrzucę do kieszeni kurtki albo do torby obok laptopa. To jednak kawał sprzętu, którego nie bierze się „przy okazji” i który mocno uprzykrzy nam pakowanie bagażu ma dłuższy wyjazd, szczególnie jeśli poza korpusem weźmiemy pod uwagę obiektywy.

No właśnie - obiektywy. Jako samo body A7 III to mikrus. Sęk jednak w tym, że samym body zdjęć nie zrobimy, a szkło dla pełnej klatki to szkło dla pełnej klatki. Choć w całym systemie znajdziemy kilka mniejszych stałek, to jednak większość obiektywów, szczególnie zoomów, jakaś wybitnie kompaktowa nie jest. Ba, często są większe od analogicznych szkieł pod systemy z lustrem (np. obiektywy Sigma Art).

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

No i to generuje jeszcze jeden problem. Razem z aparatem dostałem dwa obiektywy stałoogniskowe. Patrząc na realia systemu - stosunkowo małe. O ile jednak 35 mm f/1.8 pasował do korpusu jak ulał, o tyle 85 mm f/1.8 już zaczynał ciążyć, przesuwając mocno środek ciężkości całej konstrukcji w stronę frontu. Z większymi szkłami - w tym w zasadzie jakimkolwiek sensownym zoomem - problem ten jest z pewnością jeszcze bardziej odczuwalny. Oczywiście nie jest to sprawa życia i śmierci, ale ergonomia zestawu mocno na tym cierpi.

Obsługa, czyli klęska urodzaju

Po wzięciu do ręki Sony A7 III sprawia generalnie bardzo dobre wrażenie. Widać, że ktoś, kto go projektował, przemyślał kwestię jego obsługi. Mamy tu wygodny, głęboki grip, za który możemy chwycić. Mamy rozsądnie rozmieszczone przyciski - w większości w pełni programowalne, dzięki czemu każdy może odsyłać do wybranej przez nas funkcji. Mamy wreszcie dżojstik do ustawiania punktu ostrości i aż trzy pokrętła. W zasadzie wszystko, czego potrzebujemy, żeby przez cały dzień nie zaglądać do głównego menu.

I bardzo, ale to bardzo dobrze, bo samo menu to dramat. Producent wyszedł z założenia, że skoro oddaje w nasze ręce tak zaawansowany sprzęt, to powinien on mieć jak najwięcej funkcji i opcji konfiguracji, żebyśmy go mogli w pełni wykorzystać. I to się chwali. Niestety odnalezienie się w tym gąszczu to nie lada wyzwanie. Samych opcji związanych z fotografowaniem mamy tutaj 14 stron, a poszczególne pozycje są często rozlokowane nieintuicyjnie i opisane w niekoniecznie zrozumiały sposób.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Problem ten częściowo rozwiązuje opisana wcześniej możliwość zmiany funkcji przypisanej do fizycznych przycisków oraz zakładka „Moje menu”, gromadząca wybrane przez nas najważniejsze opcje. Niestety najpierw będziemy musieli te najważniejsze opcje w menu ustawień zlokalizować.

No i dochodzi kwestia łączności bezprzewodowej. Sony A7 III taką oczywiście oferuje - w końcu to nowoczesny aparat. Szkoda tylko, że z pomocą aplikacji bezprzewodowej nie można przenieść na smartfona RAW-ów, a jedynie JPG - i to na dodatek w znacznie zmniejszonej rozdzielczości. Jestem osobą, która zdjęcia bardzo często obrabia jeszcze w terenie z poziomu telefonu, więc jest to dla mnie aspekt bardzo ważny. Wiem też, że nie jestem w tym odosobniony - w ten sposób pracuje wielu kolegów z branży. W przypadku Sony A7 III coś takiego w zasadzie nie wchodzi w grę.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Z drugiej jednak strony mimo tragicznego interfejsu nie brakuje tu udogodnień, które znacznie pomagają w codziennej pracy z aparatem, a czasem mogą wręcz uratować skórę. Mam tu na myśli m.in. ładowanie przez USB-C, obecność obok gniazda mikrofonowego gniazda słuchawkowego czy dwa sloty na karty SD.

Autofocus, który (prawie) nigdy nie pudłuje

Sony A7 III został wyposażony w hybrydowy autofocus z 693 punktami detekcji fazy, 425 punktami detekcji kontrastu oraz jednymi z najbardziej zaawansowanych algorytmów na rynku.

Tutejszy autofocus cieszy się sławą jednego z najskuteczniejszych na rynku. Wieść gminna głosi, że jest szybki, niezawodny i praktycznie zawsze trafia. No i faktycznie coś w tym jest. W większości sytuacji wystarczyło, że wycelowałem obiektyw mniej więcej w kierunku fotografowanego obiektu i mogłem mieć pewność, że ostrość będzie ustawiona dokładnie tam, gdzie chcę. Dotyczyło to zwłaszcza scen, gdzie fotografowałem ludzi - Sony A7 III naprawdę fenomenalnie radzi sobie z rozpoznawaniem twarzy i ostrzeniem na oko.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

No ale „w większości sytuacji” to nie „zawsze”. Aparatowi zdarzało się także spudłować. Czasem zawiniło wspomniane już rozpoznawanie twarzy (jeśli nie wybierzemy konkretnego punktu, priorytet zawsze będzie miał człowiek, choćby był na czwartym planie), czasem problemem okazał się brak światła lub krótki dystans ostrzenia. Obiektywnie takie sytuacje nie zdarzają się często, ale skoro w większości scenariuszy autofocus radzi sobie tak dobrze, to człowiek bardzo szybko uczy się na nim polegać, a wtedy każde pudło boli podwójnie.

Na szczęście tam gdzie nie daje rady autofocus, zawsze można posiłkować się ostrzeniem manualnym. Aparat oferuje kilka narzędzi, które mają w tym pomóc, w tym przede wszystkim powiększenie wybranego punktu i focus peaking, które w połączeniu z wysokiej rozdzielczości wizjerem elektronicznym bardzo dobrze spełniają swoją rolę. Jeśli coś wydaje się ostre w trakcie robienia zdjęcia, można być spokojnym, że będzie takie również na ekranie komputera.

RAW-y z gumy

Zaraz obok autofocusu główną atrakcją Sony A7 III jest pełnoklatkowy sensor CMOS o rozdzielczości 24,2 MP z technologią BSI. Jako człowiek przesiadający się z maleńkiej matrycy 4/3 (i to nie najnowszej generacji) spodziewałem się dużego skoku w kwestii jakości obrazu i… dostałem dokładnie to, na co liczyłem!

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Na jakość obrazka przekłada się wiele elementów, ale z mojej perspektywy najważniejsze są dwie: zakres używalnego ISO oraz dynamika sensora.

Jeśli chodzi o pierwszy punkt, to technicznie dostajemy do dyspozycji zakres ISO 100 – 51200. Podczas testów starałem się nie przekraczać wartości ISO 6400, jednak była to chyba z mojej strony nadmierna ostrożność - nawet przy tak obiektywnie wysokich czułościach zdjęcia mogły się pochwalić mnóstwem detali, a szum dawał się wyeliminować w post produkcji praktycznie do zera. Jasne, przy takich plikach musiałem się już liczyć z pewnymi ograniczeniami w zakresie obróbki, ale jakiś margines nadal pozostał. Pojedyncze fotki na ISO 12800 również nie wyglądały źle. Zaryzykuję stwierdzenie, że dopóki trzymamy się RAW-ów, nawet ISO 25600 pozostaje używalne, choć oczywiście tutaj degradacja jakości jest wyraźnie widoczna.

Mimo to trzymanie się niższego ISO procentuje i to nie tylko krystalicznie czystym obrazem, wolnym od jakiegokolwiek szumu. Mam tu na myśli gigantyczny zakres dynamiki. RAW-y przy ISO 100 praktycznie nie znają ograniczeń, jeśli chodzi o wyciąganie detali z cieni. W drugą stronę jest z tym trochę gorzej, ale nadal mamy duże pole do popisu. Dla mnie oznaczało to przede wszystkim duży komfort psychiczny. Robiąc reportaż nie musiałem cały czas pilnować ustawień ekspozycji, bo drobne błędy mogłem bez problemu skorygować podczas obróbki. Robiąc portrety nie musiałem się natomiast obawiać zdjęć z obiektywem wymierzonym prosto w słońce, dzięki czemu mogłem sobie pozwolić na kilka ryzykownych, ale za to efektownych ujęć.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

A co mi nie pasowało? Na upartego jakość JPG, co zresztą testowanemu modelowi często jest wytykane. Tak, balans bieli zbacza nieco w kierunku zielonego, przez co cera wygląda mało atrakcyjnie. Tak, aparat ma tendencję, by nieco za mocno podbijać ekspozycję i prześwietlać jaśniejsze fragmenty kadru. Ładniejsza mogłaby być także faktura szumu. Te problemy istnieją, ale w gruncie rzeczy same JPG nie są brzydkie i jeśli z jakiegoś powodu nie chcemy się bawić RAW-ami, spokojnie można je wykorzystać.

Bateria na cały dzień

Czas pracy na jednym ładowaniu zawsze był piętą achillesową bezlusterkowców, które bardzo wyraźnie ustępowały pod tym względem lustrzankom. Sony A7 III dzięki akumulatorom określanym przez producenta jako „typ Z” urządzenie wytrzymuje bardzo długo. Zgodnie z oficjalną specyfikacją miałoby to być 600-700 zdjęć według standardu CIPA. W moim przypadku oznaczało to trzy dni robienia zdjęć na IEM bez konieczności podłączania do ładowarki.

No a nawet jeśli akumulator padnie, to nie jest koniec świata. Producent na całe szczęście wyposażył swój aparat w możliwość ładowania przez złącze USB-C, więc w razie czego spokojnie możemy się poratować dowolną ładowarką do telefonu czy powerbankiem.

Podsumowanie

Do Sony A7 III nie podchodziłem jak do kolejnej testówki, a jako do narzędzia, które otrzymałem w określonym celu i wobec którego miałem określone oczekiwania. Stąd i artykuł przybrał raczej formę zbioru przemyśleń, a nie typowego testu. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, co zgotowali japońscy inżynierowie. To aparat, na którym po prostu można polegać, niezależnie od tego czy mówimy o jakości zdjęć, czy niezawodności.

Sony A7 III – aparat, który (prawie) pokochałem

Czy słusznie zasłużył sobie na swój legendarny wręcz status? Nie wydaje mi się, żeby moją rolą było to osądzać, szczególnie że wyniki sprzedaży mówią same za siebie. Wiem natomiast, że bez dwóch zdań jest on wart 8000 zł, które przyjdzie nam za niego zapłacić. Płacąc te pieniądze nie dostajemy bowiem kolejnego gadżetu, a praktyczne narzędzie, które z powodzeniem na siebie zarobi i którego najważniejsze atuty - wysoka jakość obrazu, niezawodny autofocus, długi czas pracy na baterii - są z powodzeniem przeliczalne na złotówki.

Z drugiej jednak strony nie jest to sprzęt dla każdego i z bólem przyznaję, że nie jestem w grupie jego docelowych odbiorców. Moje artykuły nie zaczną się nagle lepiej klikać, bo na zdjęciach widać trochę mniej szumu, za to większe gabaryty i skomplikowana obsługa są dla mnie poważnymi ograniczeniami. Dla takich osób jak ja pełna klatka nie jest i długo nie będzie dobrym rozwiązaniem. Szkoda, bo użytkownicy mniejszych formatów mogą najwyżej pomarzyć o podobnej jakości obrazu do tej, reprezentowanej przez Sony z - bądź co bądź - dwoma budżetowymi obiektywami.

Siląc się na słabą analogię, do wkręcania śruby nie weźmiesz wiertarki, tak jak dziury w żelbetowej ścianie nie zrobisz śrubokrętem. Do każdego zadania znajdzie sie odpowiednie narzędzie. Życzę sobie tylko, że kiedy faktycznie będę tej wiertarki potrzebować, to będzie ona równie niezawodna co Sony A7 III.

Galeria zdjęć wykonanych aparatem (JPG)