Test telefonu Huawei Ascend P7
Nie ulega wątpliwości, że Chińczycy mają pokusy na odebranie światowym liderom dużego kawałka mobilnego tortu. Globalna ekspansja marek z Państwa Środka już dawno stała się faktem. Kolejne statystyki udziału w rynku tylko potwierdzają, że tańsze, choć równie dobrze wyposażone smartfony dotychczas mniej znaczących producentów mogą sporo namieszać.
Nie ulega wątpliwości, że Chińczycy mają pokusy na odebranie światowym liderom dużego kawałka mobilnego tortu. Globalna ekspansja marek z Państwa Środka już dawno stała się faktem. Kolejne statystyki udziału w rynku tylko potwierdzają, że tańsze, choć równie dobrze wyposażone smartfony dotychczas mniej znaczących producentów mogą sporo namieszać. Lenovo nawet przejęło ostatnio Motorolę, a Xiaomi, ZTE czy Oppo również ostrzą sobie zęby na portfele "zachodnich" konsumentów. W tym gronie znajduje się również prężnie rozwijający się Huawei (trzeci największy na świecie producent smartfonów), który niedawno zaprezentował kolejną już odsłonę swojego flagowca - model Ascend P7. Jak z zadania dorównania (a może nawet i przegonienia) "markowej" konkurencji wybrnęli Chińczycy?
Zestaw
Często o samym produkcie świadczy jego opakowanie i w przypadku Huaweia tak właśnie jest. Ascend P7 jest zapakowany w bardzo eleganckie, białe pudełko o miłej w dotyku fakturze. Nie znajdziemy tu krzyczących zewsząd naklejek, mających przekonać użytkownika o dokonaniu świetnego wyboru z powodu miliona funkcji, jakie dany smartfon posiada. Czysty minimalizm, jaki prezentuje Huawei, najlepiej pasuje chyba do Apple'a i jego filozofii, a już przynajmniej w kwestii pakowania swoich produktów. Nawiązań do amerykańskiego producenta znajdziemy tu jednak znacznie więcej, ale o tym w dalszej części artykułu. Jeśli chodzi o sam zestaw, w środku nie znajdziemy nic szczególnego: jest ładowarka z wtykiem USB, kabel, oraz słuchawki douszne dość kiepskiego sortu. Wszystko w bieli, podobnie jak wersja kolorystyczna testowego egzemplarza.
Design
Spoglądając na nowego flagowca Chińczyków ma się nieodparte wrażenie, że ten wygląda podejrzanie znajomo. Parę spojrzeń i werdykt jest jasny: P7 to skrzyżowanie Xperii Z2 i iPhone'a 5. Widocznie przy projektowaniu uznano, że jak już czerpać inspiracje, to od najlepszych. Może to i dobrze, bo finalny efekt jest znakomity. Ascend P7 to jeden z najładniejszych telefonów, jakie w ogóle widziałem. Nie jest tak pękaty jak bliźniacza mu Xperia Z2, a przy tym zachowuje niemal wszystkie zalety jej konstrukcji. No, może poza wodoodpornością, którą Huawei poszczycić się nie może. Całość wygląda fenomenalnie, a boki wzięte wprost z iPhone'a 5 idealnie współgrają z pozostałymi elementami obudowy. Można się oczywiście spierać, czy tak daleko idące zapożyczenia powinny mieć miejsce, choć z drugiej strony chyba nie da się już wymyślić bryły telefonu, która w jakiś znaczący sposób odróżniałaby się od reszty i nie pozwała na podejrzenia o kopiowanie.
<: F1808 :>
Wszystkie powierzchnie są minimalistyczne na tyle, ile się da. Przód telefonu to tylko głośnik wraz z czujnikiem zbliżeniowym, maleńką diodą powiadomień i kamerą u góry oraz logiem producenta u dołu. No i oczywiście ekran z odchudzonymi ramkami po bokach. Co prawda nie jest to poziom LG G2/G3, ale i tak odległość między wyświetlaczem a obudową wydaje się minimalna, co powoduje, że Ascend P7 nie jest nazbyt szeroki. Jest nawet ciut węższy niż posiadający taką samą przekątną ekranu Galaxy S4 oraz zauważalnie węższy niż oferujące nieco większe wyświetlacze Galaxy S5 czy Xperia Z2. To pozytywnie odbija się na komforcie trzymania go w dłoni, choć tutaj sprawę utrudnia płaska, geometrycznie ścięta obudowa. Generalnie jednak, przy wymiarach 139,8 na 68,8 milimetrów nowy Huawei jest mniejszy od swoich konkurentów, a jedyne 6,5 milimetra grubości stawia go w czołówce najcieńszych telefonów świata. Na żywo robi to bardzo dobre wrażenie.
Na dolnej krawędzi znajduje się port microUSB z głównym mikrofonem, u góry znajdziemy za to gniazdo JACK 3,5 mm wraz z dodatkowym mikrofonem. O ile lewy bok pozostawiono pusty, o tyle z prawej strony dzieje się sporo - ulokowano tu zarówno metalowe klawisze głośności, przycisk blokady ekranu, jak i gniazda na kartę microSIM oraz kartę pamięci w formacie microSD. Oba porty do otwarcia wymagają użycia dołączonego do zestawu kluczyka, co może okazać się nieco kłopotliwe, gdy nie mamy go akurat pod ręką. Na szczęście "zamek" ma standardowy, owalny kształt i powinien pasować do niego zwykły spinacz. Gniazda te znalazły się tu nie bez powodu, gdyż nowy Huawei nie pozwala na samodzielne zdjęcie tylnego panelu, co również skutecznie ogranicza możliwość szybkiej wymiany baterii. Z tyłu więc znajdziemy jedynie podłużny grill zewnętrznego głośnika, niemal niewidoczne oznaczenia modelu (jak w iPhonie), logo producenta oraz obiektyw aparatu z diodą. Miłym dodatkiem jest delikatny wzór pod taflą szkła, który w dość efektowny sposób odbija światło i zapewne pozwoli ukryć pewne niedoskonałości na obudowie, które chcąc nie chcąc z czasem się pojawią.
Materiały, których użyto do budowy Ascenda P7 to absolutnie cr?me de la cr?me współczesnej technologii użytkowej. Zarówno przednia, jak i tylna tafla urządzenia w całości pokryta jest (przynajmniej w teorii) odpornym na zarysowania szkłem Gorilla Glass 3, a boki telefonu otulono metalową ramką z wpasowanymi w nią metalowymi przyciskami. Jedynie dolna krawędź wykonana jest z zaokrąglonego plastiku, który jest cechą charakterystyczną dla modeli z rodziny Ascend. Plastik ten jest jednak miły w dotyku i zdecydowanie bardziej "premium" niż w przypadku flagowych modeli Samsunga. Poza tym, i tak zajmuje może 5% powierzchni urządzenia. Reszta to perfekcja, absolutnie na miarę flagowego produktu mającego stanąć w szranki z największymi tego rynku.
Wykorzystanie szkła i aluminium pozwoliło również na niespotykane wręcz odchudzenie urządzenia - i nie mam tu na myśli rekordowych 6,5 milimetra grubości. Nowy smartfon Huaweia waży zaledwie 124 gramy, co przy konkurencji (najczęściej gorzej wykonanej) jest wagą iście piórkową. Dość powiedzieć, że dużo mniejszy iPhone 5 waży tylko 12 gramów więcej, a cała konkurencja (z Xperią Z2 na czele) jest cięższa o dobre kilkadziesiąt gramów. To naprawdę czuć w codziennym użytku.
Ekran
Zazwyczaj to właśnie wyświetlacz był czynnikiem w dość wyraźny sposób odróżniającym dużych graczy od tych, którzy dopiero próbowali przebić się do masowej świadomości i odnieść sukces poza swoim krajem. Na szczęście chińska myśl technologiczna poszła już na tyle daleko do przodu, że jest w stanie dorównać najlepszym. I choć ekran nowego Huaweia nie jest najlepszy w swojej kategorii, to mimo to jest to bardzo mocny punkt jego specyfikacji. Oferuje bardzo dobre odwzorowanie kolorów, niezły kontrast, głębokie czernie i całkiem szerokie kąty widzenia. Do tego nie ma tendencji do nadmiernego zbierania odcisków palców, co w połączeniu z przyzwoitą jasnością pozwala na komfortową pracę nawet w mocnym słońcu. Inteligentne podświetlenie w parze z czujnikiem oświetlenia stopniowo dostosowuje jasność wyświetlacza do warunków otoczenia, co pozwala pozbyć się problemu skokowych zmian jasności ekranu, z jakimi boryka się większość smartfonów z Androidem. Do tego, jak na flagowca przystało, Ascend P7 ma ekran o rozdzielczości 1080p, co przy 5 calach przekątnej ekranu daje jeszcze do niedawna nieosiągalne 455 pikseli na cal. Przy takich parametrach i standardowym układzie pikseli RGB ludzkie oko nie jest w stanie rozróżnić pojedynczych punktów - czcionki są gładkie jak nigdy przedtem, a obraz niezwykle ostry. Całościowo - Huawei się postarał.



Kolejnym miłym dodatkiem jest fabrycznie zainstalowana klawiatura Swype, za którą normalnie producent każe sobie płacić parę złotych. Nie jest to jednak pełna wersja, choć do takiego miana niewiele jej brakuje. W porównaniu do "sklepowej" wersji znajdziemy tu sporo mniejszy wybór skórek i na tym właściwie różnice się kończą. Wszystkie pozostałe funkcje, takie jak sztandardowe pisanie przeciągnięciami, świetny słownik z synchronizacją słów pomiędzy urządzeniami czy gesty są na miejscu, bez dodatkowych opłat.
Interfejs
Huawei po raz kolejny uznał, że jak kopiować, to od najlepszych. I podobnie jak w przypadku obudowy, tak i w kwestii interfejsu postawiono na mariaż iPhone'a z Androidem. Tyle tylko, że znacznie więcej tu podobieństw właśnie do urządzeń z logo nadgryzionego jabłka, co niekoniecznie może spodobać się bardziej zatwardziałym zwolennikom zielonego robota.
Pierwszy element, jaki rzuca się w oczy po wybudzeniu telefonu, to oczywiście ekran blokady. Chiński producent postanowił nie patyczkować się i zacząć od mocnego uderzenia. Uderzenia w stronę Apple'a, bo ekran blokady wygląda niemal bliźniaczo do tego, co znamy z urządzeń giganta z Cupertino. Zaczęto od szybkiego dostępu do aparatu: przycisk znajduje się w tym samym miejscu, wygląda identycznie, przesuwa się go w tę samą stronę, a po jednorazowym kliknięciu podskakuje identycznie, jak na iPhonie z iOS7. Jakby tego mało, z poziomu ekranu blokady z dolnej krawędzi wysunąć możemy coś na wzór centrum sterowania, które zadebiutowało w zeszłorocznym wydaniu mobilnego systemu Apple'a. Na plus Huaweiowi trzeba zaliczyć dodanie w to miejsce szybkiego podglądu pogody na następne dni - to coś, o czym Apple nie pomyślało.
Odblokowujemy ekran. Co widzimy? Cukierkowe ikony, niemal żywcem wzięte z iOS7. Chcemy wejść do klasycznego dla Androida menu, czyli właściwie listy aplikacji. Klikamy środkowy przycisk na ekranie i okazuje się, że... nie da się. Wszystkie aplikacje znajdują się na pulpicie, zupełnie jak w iOS. Przesuwam więc palcem ekran do listy programów, a tutaj... skopiowana ikona aplikacji pogody. Identyczna. To samo z paroma innymi programami - kalendarz, notatki, kalkulator. Dziwi fakt, że do tej pory Huawei nie dostał pozwu od zatroskanego patentami Apple'a, choć pewnie możemy spodziewać się takowego w niedalekiej przyszłości.
Wracając do ikonek - dla użytkownika dostępne jest parę motywów, które zmieniają ich wygląd. Któryś z inżynierów Huaweia był jednak zbyt nadgorliwy i postanowił, że ikony większości aplikacji ze sklepu Google Play będą również starały dostosować się do aktualnego motywu, co wyszło dość pokracznie. Efekt jest taki, że ikona Instagramu wygląda dość odpychająco, a taki Filmweb pozamieniał się kolorami i jego żółty logotyp znajduje się na zielonym tle zamiast czarnego. To samo z przeglądarką Chrome. Estetyczny koszmarek, którego nie da się nigdzie wyłączyć.
Zostawiając jednak na boku kwestie własności intelektualnej, takie "iOS-owe" podejście do Androida o dziwo... ma sens. Ikony aplikacji umieszczone na oddzielnych ekranach obok normalnych widżetów i skrótów tworzą spójną i intuicyjną w nawigowaniu całość. To z pewnością rozwiązanie, do którego trzeba się przyzwyczaić, ale po początkowym zakłopotaniu zaczyna się je doceniać. No i nie zapominajmy, że to przecież tylko nakładka producenta, którą w dowolnym momencie możemy zastąpić bardziej standardowym launcherem ze sklepu Google Play. Android daje wybór i to jego niewątpliwa zaleta.
U góry ekranu znajduje się wysuwana belka powiadomień zawierająca 5 podstawowych skrótów do najczęściej używanych funkcji wraz ze strzałką odkrywającą kolejne 10 przycisków. Są one w pełni konfigurowalne i "przestawialne", dzięki czemu każdy ułoży sobie to menu pod siebie. Po rozsunięciu skrótów znajdziemy tu również opcję sterowania jasnością wyświetlacza. Możemy włączyć tu także tryb o wdzięcznej nazwie "Ultra-bateria", który zmniejsza zapotrzebowanie na energię poprzez całkowite odcięcie nas od Internetu i zablokowanie możliwości odświeżania programów w tle. Mało tego, nie mamy dostępu do żadnych programów - na ekranie pojawia się całkowicie czarny interfejs z dostępem tylko i wyłącznie do telefonu i wiadomości. Tryb ten rzeczywiście pozwala na znaczne wydłużenie czasu pracy urządzenia, ale nie jestem pewien, czy blokada niemal wszystkich funkcji spodoba się użytkownikom.
Ogólnie rzecz biorąc, Huawei nie zmienił w systemie zbyt wiele w stosunku do "gołej" wersji Androida. Dodał kilka usprawnień znanych z iOS-a nieco je przy tym rozbudowując, wzbogacił o parę trików i usprawnień, ale pod kolorowymi ikonkami kryje się właściwie niezaśmiecony Android, bez tony aplikacji od producenta. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre - bo nie obciąża systemu i pozwala mu działać sprawnie. Nieco mniej dobre - bo ostatnio producenci skupiają się głównie na opracowywanych przez siebie rozwiązaniach software'owych, których właściwie tutaj brak. Nie znajdziemy tu żadnych ekskluzywnych funkcji, którymi żaden inny producent nie mógłby się pochwalić. Jak zawsze, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Odtwarzanie multimediów
Do słuchania muzyki służy aplikacja znana już z poprzednika nowego Huaweia, czyli modelu Ascend P6. Oferuje ona raczej standardowe możliwości, w żaden sposób nie wyróżniając się spośród gąszczu podobnych sobie rozwiązań. Utwory posegregowane są na playlisty, albumy oraz artystów. Do każdej z piosenek możemy przypisać odpowiadający jej nastrój, choć niestety musimy robić to ręcznie. A szkoda, bo taki Sony od dawna pozwala zrobić to w pełni automatycznie, co ma dość duże znaczenie w przypadku sporych kolekcji.
<: F1809 :>
Nieco dziwi brak equalizera w odtwarzaczu - nie ma go ani w postaci predefiniowanych ustawień, ani suwaków do dopasowania wedle własnego gustu. Dostajemy za to tryb Dolby Mobile, który rozszerza dźwięk i choć na ogół jestem sceptyczny co do tego typu software'owych rozwiązań, tak tutaj działa ono całkiem przyjemnie i nie powoduje zniekształceń. Niezależnie od wybranego trybu, jakość dźwięku stoi na niezmiennym, bardzo wysokim poziomie i pod tym względem Ascend P7 zdecydowanie nie ma się czego wstydzić. Głośność, choć nie najwyższa wśród topowych słuchawek, jest całkowicie wystarczająca do komfortowego odsłuchu - nawet wtedy, gdy telefon musi zasilić niezłej jakości słuchawki, na przykład użyte podczas testu Creative Aurvana Live.
Nieco rozczarowuje za to głośność (bo o jakości ciężko się tu wypowiadać) głośnika zewnętrznego, który został umieszczony z tyłu obudowy Ze względu na kształt telefonu po położeniu go na płaską powierzchnię dźwięk jest dodatkowo tłumiony i w efekcie smartfon dzwoni jeszcze ciszej. Nawet w sprzyjających warunkach nie jest najlepiej, bo nowy Huawei dzwoni o dobrych parę decybeli ciszej niż słuchawki konkurencji.
Na szczęście na pokładzie nie zabrakło radia FM, które ostatnio coraz rzadziej trafia do smartfonów z wysokiej półki. Standardowo, za antenę służą podłączone słuchawki. Lekko dziwi brak funkcji RDS, przez co musimy ręcznie nazywać każdą wyszukiwaną stację.
Wbudowany odtwarzacz wideo obsługuje niemal wszystkie popularne rozszerzenia - pliki DivX, MKV, czy dość rzadko spotykane MOV nawet w rozdzielczości FullHD nie stanowią dla Ascenda P7 problemu. Niestety nie potrafi odtworzyć poprawnie filmów z kodekiem dźwięku AC3, co skutkuje całkowitym brakiem głosu. Jedynym wyjściem jest wtedy konwersja takiego filmu do bardziej "strawnego" formatu. Poza tym - na ekranie znajdziemy tu tylko najbardziej podstawowe opcje, czyli odtwarzanie/pauza i przewijanie. O efektownych i przydatnych gestach, znanych chociażby z LG G2, możemy niestety zapomnieć. A już na pewno w przypadku systemowego odtwarzacza.
Aparat fotograficzny
Ascend P7 wyposażony jest w 13-megapikselowy sensor wraz z diodą, co przy zachowaniu proporcji 4:3 przekłada się na zdjęcia wykonywane w maksymalnej rozdzielczości 4160 na 3120 pikseli. Zmieniając proporcje na nowocześniejsze i wypełniające całą powierzchnię ekranu 16:9 rozdzielczość zostaje ograniczona do 10 megapikseli, co i tak "na papierze" wygląda dobrze.
Interfejs aplikacji odpowiedzialnej za wykonywanie zdjęć i filmów jest całkiem standardowy. Jak zawsze znajdziemy tu wiele opcji pozwalających na manualne dostosowanie parametrów wykonywanych zdjęć, ale w większości przypadków sprawdzi się automatyczny wybór scenerii, który wszystkie decyzje podejmie za nas. Nie zabrakło obsługi zdjęć HDR, panoramy, czy trybu z automatu wybierającego najlepsze zdjęcie z serii.
Generalnie jakość zdjęć wykonywanych za pomocą głównej kamery jest przyzwoita, za co odpowiada między innymi czujnik BSI produkcji Sony. Nie jest to poziom topowych konstrukcji z 2014 roku, ale też nowy Huawei za mocno od nich nie odstaje. Przy zachowaniu całkiem niezłej jakości zdjęć nie ustrzeżono się jednak kilku większych bądź mniejszych wpadek. W porównaniu z zeszłorocznymi LG G2 i Galaxy S4 zdjęcia mają nieco więcej szumów, a po przybliżeniu okazuje się, że matryca ma skłonności do gubienia detali. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest zupełnie na odwrót, ale to tylko pozory. Oprogramowanie Ascenda P7 podkręca zdjęcia poprzez dość agresywne wyostrzanie, co bez przybliżania przynosi całkiem niezłe efekty. Mocną stroną nowego Huaweia zdecydowanie są zdjęcia makro, które wyglądają naprawdę dobrze - szczególnie zestawione z automatycznym trybem HDR.
Jedną z mocniej reklamowanych cech nowego Huaweia jest przednia kamera o rozdzielczości 8 megapikseli. Tak, 8 megapikseli - to tyle, ile zazwyczaj mają główne matryce w telefonach ze średniej półki. W porównaniu ze skromnymi 2 megapikselami u konkurencji wydawać by się mogło, że Huawei odskoczył na dotychczas niespotykany nigdzie poziom i nareszcie fotki wykonywane przednim aparatem będą naprawdę dobrej jakości. No cóż - wystarczy powiedzieć, że piksele to nie wszystko. Zdjęcia pomimo napompowanej rozdzielczości rozczarowują jakością, która co najwyżej dorównuje temu, co od dawna ma konkurencja. Ponownie więc jedynym zastosowaniem przedniej kamerki będzie średniej jakości selfie, do wykonywana których zachęca tu "tryb piękna", w którym ową piękność możemy regulować za pomocą 10-stopniowego suwaka. Dość powiedzieć, że przy wyższych numerkach maksymalnie wygładzone i rozmazane twarze ludzie wyglądają karykaturalnie. Łagodnie mówiąc. W każdym razie, w obecnym kształcie selfie-friendly kamera w wydaniu Huaweia to marketingowy strzał w stopę.
Obie kamery potrafią nagrywać filmy w rozdzielczości FullHD przy 30 klatkach na sekundę, jednak z oczywistych względów skupię się na możliwościach głównego aparatu ulokowanego z tyłu urządzenia. W tym wypadku filmy zapisywane są w formacie MP4, mają dźwięk stereo o próbkowaniu 96 Kb/s i, co zaskakujące, mają ogromny bitrate wynoszący około 40 Mbps, co przekłada się na 5 pełnych megabajtów na każdą sekundę filmu. Dla porównania, większość konkurencyjnych smartfonów zamyka się w około 3 megabajtach na sekundę. Taki wynik tym bardziej dziwi, gdy weźmie się pod uwagę jakość filmów, bo tutaj Huawei nie błyszczy. Jest standardowo. Filmy wykonane Ascendem są płynne, mają miłe dla oka (i podrasowane) kolory, ale to wszystko. Da się odczuć brak optycznej stabilizacji obrazu, której nie wynagradza dostępna w opcjach stabilizacja cyfrowa, a agresywne wyostrzanie właściwie nie pozwala na używanie cyfrowego zoomu. Dobrze, że nie zapomniano o slocie na karty pamięci, bo inaczej mielibyśmy spory problem z pomieszczeniem choćby kilkunastu minut wideo.
<: F1810 :>
Łączność
Na polu rozwiązań sieciowych nowy Huawei nie ma się czego wstydzić. Ascend P7 obsługuje zarówno 2G, pełne 3G z HSPA+ DC ze ściąganiem do 42 Mb/s i wysyłaniem do 5,7 Mb/s oraz LTE Cat4 ze ściąganiem do 150 Mb/s i wysyłaniem do 50 Mb/s. Do tego otrzymujemy Wi-Fi w standardzie b/g/n z DLNA, do obsługi którego przeznaczono osobną aplikację, pozwalającą nam na połączenie się chociażby z telewizorem i wyświetlanie na nim plików z pamięci telefonu. Port microUSB, poza standardową funkcją ładowania i przesyłania plików, może działać także jako host, co pozwala na podłączenie na przykład pendrive'a.
Nie zabrakło również obsługi NFC, które wykorzystać możemy do korzystania z zaprogramowanych tagów (do dokupienia osobno), pozwalających na przykład na włączenie trybu samochodowego po przyłożeniu telefonu do krążka. Oprócz tego NFC ma zastosowanie w mobilnych płatnościach, które z powodzeniem wdrożyły już niektóre sieci komórkowe w Polsce - do tego potrzebna jest jednak kompatybilna z danym urządzeniem aplikacja przygotowana przez operatora.
Po wyjęciu z pudełka Ascend P7 posiada dwie wbudowane przeglądarki internetowe: standardową, typową dla Androida oraz Google Chrome, który posiada znacznie bardziej rozbudowane funkcje synchronizacji między urządzeniami. Za jego pomocą możemy na przykład dokończyć pracę zaczętą w oknie przeglądarki na komputerze już na smartfonie, bez ponownej potrzeby wyszukiwania strony. Moc obliczeniowa zapewniona przez chipset HiSilicon Kirin 910T jest całkowicie wystarczająca do szybkiego i płynnego przeglądania zasobów sieci, a ogromna ilość pamięci RAM umożliwia trzymanie w pamięci nawet kilkunastu otwartych zakładek bez potrzeby ponownego ich ładowania przy ponownym otwarciu.
Bateria
Ze względu na bardzo małą grubość Ascenda P7 można było mieć obawy co do czasu pracy na pojedynczym ładowaniu akumulatora. Na szczęście w chudym ciałku producent umieścił ogniwo o całkiem sporej pojemności 2500 mAh wykonane w technologii litowo-polimerowej, którego niestety nie można wymienić bez specjalistycznych narzędzi. Pozwala to inżynierom na zwiększenie solidności bryły, redukcję jego wagi oraz zastosowanie innych niż plastik materiałów, ale odbija się czkawką w momencie, gdy nie mamy dostępu do gniazdka elektrycznego przez dłużej niż 1 czy 2 dni. Tyle mniej więcej wytrzymywał nowy Huawei na pojedynczym ładowaniu, co jest dość przeciętną wartością. Przy godzinie rozmów, przeglądania Internetu i oglądania filmów wytrzymuje około 2 dni, przy czym to właśnie korzystanie z zasobów sieci wyczerpuje jego baterię najszybciej, szczególnie po włączeniu prądożernego LTE - wtedy musimy liczyć się z tym, że zostaniemy odcięci od świata nawet po 4 czy 5 godzinach.