DAJ CYNK

Test telefonu Nokia Lumia 1020 - cz. 1

Lech Okoń (LuiN)

Testy sprzętu

Do obsługi aparatu służą dwie aplikacje Nokii: Pro Camera i Smart Camera. Drugi z programów wykorzystuje serię zdjęć (5 Mpix) do wprowadzania rozmaitych efektów czy usuwania zbędnych ruchomych obiektów. Najwięcej jednak wyciśniemy z matrycy korzystając z Nokia Pro Camera. Pierwsze co zauważymy po wykonaniu zdjęcia, to koszmarnie długi czas zapisu. Pomiędzy kolejnymi zdjęciami czeka nas przerwa około 4 sekund, a to z powodu jednoczesnego zapisu zdjęć w pełnej rozdzielczości i ich pomniejszonych do 5 Mpix kopii. Na szybkie zdjęcia reporterskie nie mamy więc co liczyć. Ekspozycję możemy regulować w zakresie od -3.0 do 3.0 EV, da się wyłączyć diodę autofocusa, jest też opóźnienie migawki, ale tylko o 2 sekundy, więc trzeba biec do zdjęcia grupowego ;-). Dzięki bracketingowi możemy wykonać za jednym dotknięciem serię 3 lub 5 zdjęć o różnych wartościach EV i później połączyć je na komputerze w efektowne zdjęcie HDR. Zabawę psuje niestety wspomniany wyżej długi czas zapisu zdjęć. Przy np. 5 zdjęciach jest to już ponad 20 sekund różnicy pomiędzy pierwszym a ostatnim ujęciem i pojawia się problem przesuwających się chmur czy innych poruszających się obiektów.



Wśród smartfonów z 2013 roku Nokia Lumia 1020 nie ma konkurencji w dziedzinie szczegółowości zdjęć wykonanych za dnia. W czasie testów nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że tym razem te piękne 41 Mpix to jednak już trochę bardziej marketing niż za czasów 808 PureView. Powiększenie zdjęcia do 1:1 obnaża problemy, spowodowane zbyt małą gabarytowo matryca. Większe niż w 808 PureView odszumianie powoduje bezpowrotną utratę subtelnych detali i jedyną nadzieją jest tryb zapisu zdjęć do bezstratnego formatu DNG. Tryb ten niestety nie był jeszcze dostępny w czasie testów. Z użyciem Lightrooma i plików RAW z całą pewnością da się z Lumii 1020 wycisnąć nieco więcej, wciąż jednak nie przeskoczy się fizyki. Gdyby Nokia postawiła na dajmy na to 20 Mpix, nie byłoby po fotograficznej konkurencji czego zbierać. Tymczasem wyposażony w mniejszą gabarytowo matrycę i pozbawiony optycznej stabilizacji obrazu Sony Xperia Z1, radzi sobie wieczorami lepiej niż flagowa Lumia. Mniejsza rozdzielczość zdjęć przyspieszyłaby by przy okazji działanie aplikacji aparatu i oszczędziła miejsca w pamięci wewnętrznej (zdarza się, że pojedyncze zdjęcia przekraczają 20 MB).

Zamiast naturalnego odwzorowania kolorów dostajemy zdjęcia o podkręconym kontraście i nasyceniu kolorów. Są one miłe dla oka, ale takie poprawki wolałbym jednak wprowadzać na własną rękę (w czym pomogą pliki DND). Niemiło zaskoczył mnie też sposób działania technologii PureView. Zdjęcia o pełnej rozdzielczości i ich kopie 5 Mpix minimalnie różnią się objętym obszarem, wyraźnie natomiast proporcjami. Mniejsze ze zdjęć jest rozciągnięte w poziomie, przez co fotografowane osoby "puchną" na twarzach. Wyjścia z sytuacji mamy dwa. Albo zajmiemy się dużym plikiem na komputerze, albo... wykonamy ujęcie w pionie, z premedytacją odwracając działanie błędu i wyszczuplając znajomych :-).

W dalszej części tekstu znaleźć można test porównawczy aparatów fotograficznych zastosowanych w urządzeniach: Nokia Lumia 1020, Samsung Galaxy S4 zoom, Sony Xperia Z1 i Sony DSC QX10.

Przejdź do drugiej części artykułu
(możliwość komentowania dostępna jest w drugiej części artykułu)

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News