DAJ CYNK

Co tam się dzieje? Starliner wciąż ma problemy w kosmosie

Bartek Grzankowski (Grzanka)

Kosmos

Ciąg dalszy złej passy Boeinga trwa. Już nie 22, a najwcześniej 26 czerwca załoga Starlinera może wrócić na Ziemię. Firma stara się uspokajać, ale kolejne zmiany terminów nie są jej na rękę.

Okolice 13 czerwca – to pierwotny termin powrotu załogi Starlinera na Ziemię. Kapsuła, która po problemach wystartowała w końcu 5 czerwca 2024, dzień później dobiła do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Jak się okazało, z kolejnymi kłopotami, które blokują jej powrót do teraz. I choć NASA twierdzi, że Starliner może dokować przy ISS nawet przez 45 dni, teraz przebywa tam już dwa tygodnie, czyli dwa razy dłużej niż pierwotnie planowano. I to tylko z przyczyn technicznych oraz kwestii bezpieczeństwa.

Trudna droga do domu

Starliner ma bowiem teraz tylko jedno, ale bardzo ważne zadanie. Dostarczyć bezpiecznie dwójkę astronautów, Suni Williams i Butch’a Wilmore’a, z powrotem na Ziemię. Całość powinna trwać raptem 6 godzin (lot w drugą stronę zajął Starlinerowi dość sporo, bo około 24 godziny). Będzie to jednak bardzo wymagające dla kapsuły, która powinna być na to w pełni przygotowana. A najwidoczniej nie jest.

Wycieki helu, awarie silników odrzutowych – to problemy, które doskwierały pasażerom już w trakcie lotu na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Gdy dwójka astronautów przebywa na ISS, inżynierowie na Ziemi próbują rozgryźć zagadkę usterek. A historia ta zdecydowanie żłobi głęboką już szramę na wizerunku Boeinga, który mimo kłopotów w branży lotniczej, stara się udowodnić, że choć w kosmosie sobie radzi. Jak widać, z kiepskim rezultatem. To niestety buduje swego rodzaju presję, która nie jest dobra.

Bo poza kwestią wizerunkową chodzi tu o rzecz jeszcze ważniejszą, czyli właśnie bezpieczeństwo dwójki pasażerów. Ale tykający z tyłu głowy zegar z terminem 45 dni oraz świadomość, że każde kolejne przesunięcie powrotu terminu naraża wizerunek firmy na szwank, nie pomaga. Do tego jeszcze świadomość, że program Starliner jest przecież tak naprawdę opóźniony o kilka lat... Można mieć wrażenie, że Boeing i NASA próbują trochę robić dobrą minę do złej gry. Jak podaje CNN, wycieki helu i problemy z pędnikami wystąpiły w części pojazdu, która nie jest przeznaczona do przetrwania podróży do domu z kosmosu, więc zespoły misyjne opóźniają powrót statku kosmicznego, aby dowiedzieć się wszystkiego, co mogą o tym, co poszło nie tak.

Mimo to ja będę patrzył z niepokojem, gdy wreszcie Starliner ruszy ku Ziemi. Wchodzenie w gęstą atmosferę Ziemi to przecież – paradoksalnie na swój sposób – najniebezpieczniejszy etap kosmicznej podróży. Tym bardziej, że kapsuła ta ma być pierwszym tego typu obiektem wyprodukowanym w USA, który ma korzystać ze spadochronów podczas ostatniego etapu powrotu na Ziemię.

SpaceX na ratunek?

Oczywiście, jest jeszcze alternatywa. Dwójka astronautów może wrócić na pokładzie konkurencyjnego Crew Dragon przygotowanego przez SpaceX, ale to byłoby bardzo gorzkie rozwiązanie dla wizerunku Boeinga. Dziesięć lat temu, w momencie ogłoszenia ostatecznej decyzji przez NASA w sprawie finansowania budowy statku kosmicznego przez firmy prywatne, rywalizował on tylko z firmą Elona Muska, która w tamtym czasie nie miała takiej pozycji jak ówczesny gigant lotnictwa z USA. Dziś sytuacja jakby się odwróciła.

Z drugiej strony, Space X miało już doświadczenie ze swoją bezzałogową kapsułą ładunkową Dragon, co wbrew pozorom dało firmie niezły bonus w kosmicznym wyścigu. Jeśli firma Elona Muska będzie musiała teraz pomóc w powrocie astronautów Starlinera w powrocie do domu, z pewnością Boeing ucierpi na tym wizerunkowo. Ale lotniczy gigant powinien mieć świadomość, że ewentualna katastrofa ich kapsuły z załogą w drodze powrotnej na Ziemię będzie go kosztować dużo więcej.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: NASA

Źródło tekstu: CNN