Pomijając fakt „ciągnięcia” aparatu w dół przez większy obiektyw, użytkowanie Olympusa jest bardzo wygodne. Sprzyjają temu ogromne możliwości personalizacji trybów, przycisków, czy opcji dodawania skrótów. W zasadzie niemal wszystko możemy zmodyfikować. Dzięki temu możemy się tutaj poczuć dosłownie jak w domu, mając najważniejsze funkcje zawsze pod ręką. Fotografowanie ułatwia też dotykowy ekran, do którego zaraz przejdziemy.
W stosunku do poprzednika został zmieniony układ przycisków. Koło wyboru trybów trafiło na prawo od wizjera. Na jego stare miejsce po lewej stronie trafiły dwa przyciski - wybór trybu seryjnego oraz przełączanie się pomiędzy wizjerem, a ekranem. Kolejne nowości to przycisk ISO umieszczony w wypustce na kciuk, a na kole nastaw pojawił się tryb ustawień własnych oraz Bulb (dostęp do funkcji związanych z długi czasem naświetlania).
Wszystkie „fizyczne” przyciski i pokrętła zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Guziki wciskają się miękko, z lekki oporem i wyraźnym kliknięciem. Podobnie pokrętła, które z jednej strony stawiają lekki opór, ale z drugiej obracają się bardzo płynnie. Do dyspozycji mamy dwa pokrętła do sterowania np. wartością przysłony oraz poziomem ekspozycji, zoomem, czy w zasadzie cokolwiek sobie ustawimy. Trzecie pokrętło odpowiada za zmianę trybów i bardzo dobrym rozwiązaniem jest umieszczenie w jego centralnym punkcie dodatkowego przycisku. Jego wciśnięcie blokuje możliwość obracania pokrętłem.
Delikatnie można za to narzekać na grip, który jest trochę zbyt płytki. Choć uważam, że jest to kwestia przyzwyczajenia. Przez ostatnie miesiące korzystałem z większego aparatu ze zdecydowanie większym uchwytem. Mimo wszystko nie miałem problemów z fotografowaniem tylko jedną ręką
Dotykowy ekran to funkcja aparatu, którą zawsze uważałem za zbędną. Póki nie miałem okazji z niej skorzystać. Olympus tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to faktycznie wygodne rozwiązanie. O ile jeszcze nawigowanie po Menu często sprawniej przebiega przy użyciu fizycznych przycisków, tak już precyzyjne ustawienie autofocusu za pomocą jednego dotknięcia to fajna rzecz. W zasadzie – jak w smartfonie.
Ekran jest bardzo dobrej jakości i wyświetla naturalne, miłe dla oka barwy. Jest kontrastowy, jasny i przede wszystkim czytelny nawet w dobrze oświetlonych miejscach. Do tego można go łatwo uchylić i obrócić. Zdecydowanie preferują takie rozwiązanie niż panele wyłącznie wychylane do przodu lub w górę. Pochwalić należy też bardzo dobrą automatyczna regulację jasności.
Bardzo dobrze spisuje się również wizjer. Jakość obrazu i odwzorowanie kolorów jest bardzo zbliżona do tego, co widzimy na ekranie. Pokrycie kadru jest szerokie, więc nie musimy się obawiać, że jakiś element jest w polu widzenia obiektywu, a my go nie widzimy. Sam wizjer jest wygodny w użyciu. Otacza go miękka, gumowa ramka i korzystanie z niego z jednej strony nie męczy, a z drugiej nie powoduje żadnego dyskomfortu.
Menu aparatu jest wręcz przeładowanie opcjami i zapożyczone z flagowych aparatów Olympusa. Osobie nie mającej żadnego doświadczenia w obcowaniu z tego typu sprzętem i nie znającej poszczególnych skrótów i nazw funkcji, poznanie i opanowanie Menu może spokojnie zająć cały weekend. I to z instrukcją w ręce i możliwe, że odpalonym Google’em w roli pomocnika. Ale nawet jeśli miałoby to tak wyglądać – warto! Mając taki sprzęt nie wypada nie znać jego wszystkich możliwości. Większość opcji jest dosyć czytelnie opisana z poziomu Menu aparatu, ale dla kompletnego laika opisy mogą być zbyt lakoniczne.
Źródło zdjęć: orson_dzi Arkadiusz Dziermański