DAJ CYNK

Test telefonu Huawei ShotX

Lech Okoń (LuiN)

Testy sprzętu

Nietuzinkowy aparat fotograficzny

Huawei zapewnia, że nawet jakbyśmy codziennie 132 razy obracali zastosowany w urządzeniu aparat, to mechanizm ten bez trudu wytrzyma ponad dwa lata. Jestem skłonny w to uwierzyć - jak napisałem na początku recenzji, "zawias" jest wyjątkowo solidny. Zawias jednak zawiasem, a co z jakością zdjęć?

Za zdjęcia dopowiada matryca BSI marki Sony, uzbrojona w dwukolorową lampę błyskową i jasny obiektyw F/2.0 o ekwiwalencie ogniskowej wynoszącym 28 mm. Maksymalna rozdzielczość zdjęć to 4160 x 3120 pikseli dla 4:3 oraz 4208 x 2368 pikseli dla 16:9. Różna maksymalna szerokość zdradza, że do czynienia mamy z matrycą multi-aspect - w formacie 16:9 zyskamy minimalnie szersze pole widzenia, zamiast zwykłego wycięcia paska z formatu 4:3.

Niestety producent nie chwali się na który z sensorów postawił. Na dobrą sprawę mógł wykorzystać zarówno matrycę IMX278 z sensorem RGBW, znaną z modeli G8, Mate S czy P8, jak i na tańszy sensor IMX214 znany z modelu Honor 6, Xperii M4 Aqua czy HTC One A9. Obstawiam raczej ten drugi scenariusz, bo kolejnym wdrożeniem sensora RGBW Huawei zdecydowanie by się pochwalił, a w oprogramowaniu zabrakło znanej z P8 funkcji malowania światłem.

Dopiero przy testach ShotX-a zrozumiałem ideę pionowego interfejsu aparatu. Te nieobracające się nazwy trybów to ukłon w kierunku miłośników selfies. O ile innymi telefonami robiłem głównie kadry poziome, o tyle przy testach nowego Huaweia pamięć wewnętrzną zdominowały selfies moje i nie tylko moje. Koleżanki na upublicznienie zdjęć nie zgodziły się, więc na końcu tekstu znajdziecie moje dramatyczne zmagania się z tematem. Wyszczuplanie twarzy, cyfrowy puder i powiększanie oczu uzupełniono w ShotX-ie dynamicznie nakładanym pełnym make-upem i to w wielu wersjach w zależności od okazji i z doklejanymi rzęsami. Telefon jest nawet w stanie tą metodą uszczęśliwić kilka osób na raz. Dawno tak się nie śmiałem robiąc zdjęcia, choć śmiech był to przez łzy. Panowie, jeśli zobaczycie kobietę z tym telefonem proponującą "selfiaczka" lepiej nie patrzcie się w aparat. Inaczej możecie zostać umalowani w dokładnie taki sam sposób jak wasza koleżanka. Natomiast drogie panie, bawiąc się suwakami pamiętajcie by je wyzerować na koniec, inaczej możecie zmienić w ufoludków niewinne osoby w innej niż selfie sytuacji.

Pomimo narzekania na zniekształcenia i często przesadzone efekty pracy algorytmów (co zdjęcie to nowy potwór), muszę przyznać, że jakość uzyskiwanych autoportretów potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć. Pomaga w tym również ciepłe, rozproszone światło lampy błyskowej, która wraz z obiektywem przywędrowuje na przód telefonu. Poza tym telefon ma świetną ostrość w przypadku zdjęć wykonywanych z niewielkiej odległości (gorzej z dalszymi kadrami).

Nie każde selfie będzie jednak idealne, zdarzają się całe serie nieostrych kadrów i aż prosi się o stabilizację. Telefon potrafi zarówno pozytywnie zaskoczyć dobrą pracą w trudnych warunkach oświetleniowych i ładnymi zdjęciami z ISO rzędu 2000, jak i rozczarować zaszumionymi kadrami przy ISO 360. W skrócie - praca nie jest równa. Jeśli ktoś jednak nie uwierzy, że obrotowy aparat załatwi wszystko i dostarczy do obiektywu odpowiednią ilość światła (np. lampką biurkową), ShotX odwdzięczy się wysoką szczegółowością, niską ilością szumu i nasyconymi kolorami.

Ewidentnie jest natomiast coś nie tak z filmami. O ile chipset Snapdragon 616 z założenia nie radzi sobie z filmami 4K i w tym segmencie cenowym można to jeszcze wybaczyć, o tyle filmy FullHD wyglądające jak przeskalowane HD są niewybaczalne. O połowę tańsze telefony często kręcą lepsze filmy, nie wspominając o tańszym o 200 zł LG G Flex2, z filmami 4K i optyczną stabilizacją obrazu. W tym ostatnim "selfiki" to już jednak tylko 2 Mpix, więc wszystkiego mieć nie można.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News