DAJ CYNK

Test telefonu Sony Xperia T

Lech Okoń (LuiN)

Testy sprzętu

Sony dawno już nie miał równie intensywnej kampanii reklamowej. W sieci częściej trafiam na reklamy nowej Xperii, niż na reklamy iPhone'a 5 - imponujące pomyślałem. Xperia T dociera do testów wyjątkowo szybko. Otwieram pudełko. Znajduję w nim szybki smartfon, z większym ekranem niż w styczniowej Xperii S, a do tego z wydajniejszym modułem 3G i preinstalowanym Androidem 4.0. Choć w głębi duszy czuję, że do czynienia mam jedynie z podrasowaną Xperią S, ochoczo zabieram się do testów. Względem poprzednika jest wiele do poprawienia i równie dużo nie można popsuć. Mija kilka dni. Okazuje się, że producent nic nie zepsuł - odetchnąłem z ulgą. Pojawia się kilka przyjemnych, programistycznych nowości, a co by złego nie powiedzieć, nowej Xperii nie sposób zarzucić braku wydajności. Potem kilka schodków. Czy łatwo je przeskoczyć?

Sony dawno już nie miał równie intensywnej kampanii reklamowej. W sieci częściej trafiam na reklamy nowej Xperii, niż na reklamy iPhone'a 5 - imponujące pomyślałem. Telefon Bonda tu, telefon Bonda tam - każdy powinien go mieć. Zerkam zaintrygowany do specyfikacji i do końca nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi. Telefon jak telefon. Nic mu niby nie dolega, ale żeby zaraz robić aż tak wielki szum?

Xperia T dociera do testów wyjątkowo szybko. Otwieram pudełko. Znajduję w nim szybki smartfon, z większym ekranem niż w styczniowej Xperii S, a do tego z wydajniejszym modułem 3G i preinstalowanym Androidem 4.0. Choć w głębi duszy czuję, że do czynienia mam jedynie z podrasowaną Xperią S, ochoczo zabieram się do testów. Względem poprzednika jest wiele do poprawienia i równie dużo nie można popsuć. Mija kilka dni. Okazuje się, że producent nic nie zepsuł - odetchnąłem z ulgą. Pojawia się kilka przyjemnych, programistycznych nowości, a co by złego nie powiedzieć, nowej Xperii nie sposób zarzucić braku wydajności. Potem kilka schodków. Czy łatwo je przeskoczyć? Zapraszam do lektury.

Zestaw

Pudełko z telefonem okazało się zaskakująco małe, jak na kryjące urządzenie z ekranem 4,55 cala. Nie rozpieściła mnie też jakoś specjalnie jego zawartość. Ot taki mały standard: ładowarka sieciowa ze złączem USB, przewód USB-microUSB i słuchawki dokanałowe z kompletem gumek w 3 rozmiarach i klipsem. Na dodatkową kartę pamięci nie liczyłem - 16 GB pamięci wewnętrznej najzupełniej na początek wystarczy. Tym bardziej na jakąś szmatkę do przecierania ekranu, którą gubi się po tygodniu. Zabrakło natomiast tokenów NFC (służą do szybkiego aktywowania profili telefonu czy uruchamiania aplikacji), które Sony dokłada nawet do znacznie tańszych modeli. Nie pogardziłbym też przewodem MHL, transmitującym obraz z telefonu do telewizora. Tak... Sony zrezygnował ze złącza micoHDMI na rzecz MHL, do którego przewody są niestety droższe.



Smartfon z domknięciem

Absurdem Xperii S była wbudowana na stałe bateria, przy jednoczesnym pozostawieniu wielkiej pokrywy. Tym samym, mimo niewymienialnej baterii, nie dostaliśmy sztywności obudowy znanej z iPhone'ów czy HTC One X. Z Xperią T jest inaczej. Mimo wklęsłych plecków stylistycznie nawiązujących do Xperii Arc, jedyne co możemy otworzyć, to spora, nie do końca dobrze spasowana zaślepka, kryjąca gniazda kart microSIM i microSD. Pod tą zaślepką, ulokowaną z tyłu obudowy i nachodzącą na prawy bok urządzenia, znajdziemy też niewielki napis Made in China oraz wyciągany pasek z numerem seryjnym smartfonu. Gumopodobne tworzywo pokrywa tył obudowy i jej boki, a dla ujednolicenia bryły wykonana została z niego również wyżej wspomniana klapka chroniąca karty. Obudowa aparatu znajduje się w górnej części tyłu obudowy i dość mocno wystaje - aż prosi się o przesunięcie jej na węższy środek obudowy. Mimo to oczko aparatu jest bezpieczne, z racji umieszczenia go w dość sporym wgłębieniu. Tuż poniżej niego znajdziemy jeszcze niewielką diodę doświetlającą, a na samym dole obudowy stare logo Sony Ericssona i szczelinę głośnika multimediów.



Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News