Infinix Zero Ultra to świetnie wyglądający smartfon, w którym widać urządzenie premium. Czy jednak z takim mamy tu do czynienia? Częściowo. Mam wrażenie, że głównym celem powstania tego urządzenia było wpakowanie do jednej obudowy aparatu fotograficznego o ogromnej rozdzielczości, który nieszczególnie radzi sobie z nagrywaniem filmów, oraz błyskawicznego ładowania baterii z wykorzystaniem mocy 180 W. Gdyby jeszcze zastosowany SoC był mocniejszy…
Jeśli chodzi o fotograficzne możliwości testowanego smartfonu, to w zasadzie tylko główny aparat zasługuje na jakąkolwiek pochwałę. Pozostałych aparatów mogłoby nie być. Co prawda jednostka ultraszerokokątna nieźle radzi sobie z robieniem zdjęć z bardzo małej odległości, ale na tym jej przydatność się kończy. A zrobienie ostrego zdjęcia przednim aparatem graniczy z cudem.
Z drugiej strony topowy Infinix oferuje niemal doskonały panel AMOLED, z szeroką gamą wiernie odwzorowanych kolorów. W komplecie dostajemy też zestaw bardzo dobrze grających głośników stereo, no może poza bardzo wysokimi tonami przy maksymalnej głośności (trochę „dają po uszach”). Pochwalić można też interfejs systemowy, za wygląd i funkcjonalność.
Infinix Zero Ultra kosztuje w Polsce 2999,99 zł. To dużo. Za tę kwotę otrzymujemy urządzenie o wydajności porównywalnej ze znacznie tańszymi modelami, choć oczywiście nie mają one aparatu o rozdzielczości 200 Mpix i ładowarki 180 W. A sam aparat w lepszym towarzystwie mógłby w pełni pokazać, na co go stać.
Źródło zdjęć: Marian Szutiak / Telepolis.pl