DAJ CYNK

Przeniosłem się na wieś. Telekomy zrobiły ze mnie jaskiniowca

Marian Szutiak

Felietony

Przeniosłem się na wieś, czyli absurdy polskiej telekomunikacji


Z uwagi na rodzaj wykonywanej pracy, jedną z najważniejszych rzeczy w miejscu, w którym mieszkam, jest dostęp do szybkiego Internetu, a także możliwość skorzystania z bardziej podstawowych usług, jak połączenia telefoniczne czy wiadomości tekstowe. W Polsce nie wszędzie jest z tym „zielono”, ale czasem robi się absurdalnie.

W ostatnich latach tak się złożyło, że kilkukrotnie zmieniałem miejsce zamieszkania, czasem pokonując przy tym setki kilometrów. Dzięki temu mogłem się na własnej skórze przekonać, jak się mają sprawy z Internetem i, bardziej ogólnie, telekomunikacją w różnych miejscach w Polsce. A był to dom jednorodzinny w bieszczadzkiej wsi, blok i mała kamienica niedaleko centrum 400-tysięcznego miasta, duża kamienica w ścisłym centrum tego miasta oraz dom na polanie w środku lasu. Tak, dobrze przeczytałeś. Miejscowość, w której obecnie mieszkam, to dosłownie polana w Puszczy Wkrzańskiej.

Ale zacznijmy od początku…

Bieszczady, LTE i „nie możemy pana podłączyć”

Większość swojego dotychczasowego życia spędziłem w Bieszczadach. Moim pierwszym łączem internetowym w domu, kilka lat po studiach, było łącze komórkowe Plusa. To ten operator oferował wtedy w mojej okolicy najlepszy zasięg, a także najszybciej wprowadził takie „nowinki” technologiczne, jak HSDPA czy LTE.

Zasięg był najlepszy, co nie znaczy, że był dobry. By móc w miarę komfortowo korzystać z Internetu, musiałem użyć zewnętrznej anteny. O ile download potrafił (przy LTE) dochodzić nawet do 40 Mb/s, o tyle jednak upload był cały czas bardzo słaby, około 1 Mb/s. Ileż to razy, chcąc coś dużego wysłać, musiałem wyjść z laptopem i modemem z domu oraz udać się w miejsce położone nieco wyżej. Tam już z uploadem nie było problemów, a dane wysyłały się „błyskawicznie” (nawet do ponad 30 Mb/s).

Bieszczadzkie połoniny

Gdzieś około roku 2009 postanowiłem spróbować podłączyć się do przebiegającej niedaleko mojego domu linii telefonicznej, należącej do Telekomunikacji Polskiej. Zadzwoniłem na infolinię, powiedziałem, czego chcę (chodziło mi o podłączenie Internetu) i okazało się, że jest to możliwe. No to złożyłem zamówienie, a już po kilku dniach był u mnie kurier ze sprzętem oraz umową. Jakiś czas później wszystko się zmieniło za sprawą „kubła zimnej wody” w postaci techników, którzy mieli mnie podłączyć do sieci. Okazało się, ze wszystkie pary są zajęte, więc usługi internetowej nie da się do mnie podłączyć. Pozostawało mi czekać, aż operator rozbuduje swoją infrastrukturę, czyli położy nowe kable z najbliższej „centralki” (4 km ode mnie).

A wydawało mi się, że w 2009 roku już można było zapomnieć o PRL-u i znanego z tamtych czasów wieloletniego oczekiwania na telefon. Jak się jednak przekonałem kilka razy (o jednym przypadku napiszę w dalszej części tego felietonu), to wciąż działa. Nawet jeśli zamiast Telekomunikacji Polskiej mamy teraz Orange Polska.

Później nadszedł czas pieniędzy unijnych i prowadzonych w wielu miejscach w Polsce światłowodów. Ten najbliższy mojej wsi położono wzdłuż drogi łączącej Ustrzyki Dolne z Ustrzykami Górnymi. Proces wkopywania kabla trwał niemiłosiernie długo, ale zakończył się sukcesem. No prawie, ponieważ szybko się okazało, że brakuje tych, którzy chcieliby do tego światłowodu podpiąć domy i świadczyć usługi. W mojej okolicy nic się pod tym względem nie zmieniło co najmniej do 2018 roku, kiedy się stamtąd wyprowadziłem. Gdy kilka miesięcy temu sprawdzałem, jak się sprawy mają, okazało się, że mógłbym mieć w swoim starym domu łącze o przepustowości 1 Gb/s. Jak to mówią, lepiej późno niż wcale.

Ciąg dalszy na następnej stronie...

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News

Źródło zdjęć: Marian Szutiak / Telepolis.pl

Źródło tekstu: opracowanie własne