Nie trać czasu na te Xiaomi i Realme. Nie nadają się do używania
Xiaomi i Realme jako gorące punkty swoich prezentacji podczas targów MWC 2025 wybrały telefony z doczepionymi prawdziwymi obiektywami fotograficznymi. Firmy miały zgoła inne podejścia do swoich konstrukcji, ale równie nieużywalne.

Potężny obiektyw doczepiony do telefonu? Ładne, ale bez sensu
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że prezentacje Realme i Xiaomi to trochę efekt ściągania na kartkówce. Realme prezentując swój koncept fotosmarfonu postawił na coś, co już widzieliśmy w 2023 roku podczas prezentacji Xiaomi 12S Ultra. Zamiast modułu głównego aparatu, na wyspie aparatów umieszczona jest pod taflą szkła sama tylko calowa matryca, a by ta zaczęła działać konieczne jest przykręcenie prawdziwego fotograficznego obiektywu z użyciem dodatkowego łącznika.
Proponowane obiektywy dla Realme Ultra mają ekwiwalent ogniskowych 73 i 234 mm, ze światłosiłą odpowiednio F/1.4 i F/1.5. Podczas prezentacji użyto porównawczo iPhone’a 16 Pro Max, prawdopodobnie ze zmodyfikowanym oprogramowaniem (nie wyświetlała się większość ikon). Do tego telefon Apple aż takiego zoomu nie ma — potrzebne było cyfrowe przybliżenie z 5x do 10x. Nie zamierzam jednak tutaj kłócić się o warunki porównania — calowy sensor i duży, jasny obiektyw bez trudu powinny zmieść iPhone’a, to nie marketing, to fizyka.



Natomiast sam koncept, choć widowiskowy... pozostanie konceptem. Choć testerzy sprawdzali pojedyncze sztuki wcześniejszego Xiaomi 12S Ultra i podpinali do nich nawet obiektywy Leica po 170 tys. zł, to jednak trudno wyobrazić sobie, by miał kupić taki sprzęt zarówno zwykły zjadacz chleba, jak i zawodowy fotograf, który znacznie lepiej ulokuje swoje środki. Co warto podkreślić, mowa tutaj o obiektywach manualnych, z ręcznym sterowaniem przysłoną i ostrością. Szczególnie to ostatnie bez wizjera może być trudne w niektórych warunkach.
Nawet jeśli pokaz siły Realme miałby finalnie przekształcić się w produkt dostępny w sklepach, to jednak naprawdę potężny garb aparatu z wystawionymi na wierzch bebechami oraz mocowaniami nie pozwalają wierzyć ani w wygodę, ani w trwałość takiego rozwiązania. To nie telefon do wsadzania do kieszeni...
Xiaomi zrobił to inaczej, ale czy lepiej?
U Xiaomi wyszło tym razem znacznie bardziej estetycznie. Do telefonu przyczepiamy nie tyle sam obiektyw, ile zupełnie oddzielny moduł aparatu. Przyczepia się on do pierścienia magnetycznego jak MagSafe w iPhone’ach, energię czerpie z baterii telefonu, a komunikuje się z tym ostatnim nie za pomocą 2 pinów zasilania, tylko optycznie, laserem.
Wewnątrz modułu znalazła się matryca 4/3”, jak te w bezlusterkowcach OM (dawny Olympus) czy Panasonic o rozdzielczości 100 Mpix. To trochę więcej niż wyżyny wspomnianych systemów (tam się zatrzymało na 80 Mpix w układzie Quad Bayer), a przetwarzanie sygnału wspierać ma AI, dając zakres tonalny aż do 16 EV. Zastosowany obiektyw ma ekwiwalent ogniskowej 35 mm przy F/1.4, co pozwala uzyskać ładnie rozmyte tła i zmieścić w kadrze tyle, co zwykły telefon na zoomie 1,5x.
I co tutaj jest nie tak? Przede wszystkim to kolejny raz, gdy trzeba będzie potencjalnie zapłacić więcej za telefon z dodatkowymi złączami, by nasz ekstra płatny aparat mógł w ogóle działać. Nie wiemy też, jak długo wychodzić będą kompatybilne modele. Firmy Motorola czy LG obiecywały już kiedyś modułowe cuda na kiju i... nikt o nich już nie pamięta.
W efekcie skończyć możemy z fajnym aparacikiem w szufladzie, który nie będzie miał jak działać, bo nie wychodzą już do niego telefony. Problemem może być też punkt styku obiektywu i obudowy smartfonu. Tutaj wszystko zadziała w jedynie jednej pozycji obiektywu, którą szczęśliwie zapewni układ magnesów, ale dodatkowo musi być zapewniony styk z pinami zasilania oraz zachowana czystość i brak uszkodzeń optycznych łącznika laserowego na potrzeby komunikacji.
I chociaż oczami wyobraźni widzimy nas wyciągających telefon z jednej kieszeni i aparacik z drugiej, a potem pyk, wszystko działa... W praktyce może być jeszcze trochę chuchania i przecierania nie tylko samego szkła czołowego, ale też telefonu i obiektywu w miejscach styków. Jakieś zużycie mechaniczne czy korozja i zaczną się problemy.
To wszystko już było...
Warto też wspomnieć, że analogiczne konstrukcje (choć nie z tak dobrą, laserową komunikacją) już wychodziły ponad 10 lat temu i miały swoje rynkowe porażki. Na targach IFA w Berlinie Sony zaprezentował w 2013 (!) roku bezkorpusowe aparaty Sony DSC QX10 z matrycą 1/2.3” oraz DSC QX100 z calową matrycą prosto z popularnego kompaktu RX100 II. Oba urządzenia podłączaliśmy następnie do dowolnego telefonu z Androidem lub iOS. No i? No i niewiele kto o nich jeszcze pamięta, a jeśli ktoś z nich korzystał, to wręcz woli o nich nie pamiętać. Zdjęcia może i były dobre, ale parowanie z telefonem oraz ciągłe odczepianie i przyczepianie potrafiły zniechęcić każdego. Sam testowałem porównawczo QX10 przy okazji recenzowania... Nokii Lumia 1020. Tak, to było aż tak dawno temu :-).
10 lat temu swoich sił próbował też Olympus, używając w Olympus Air A01 matrycy micro43, czyli takiej jak w nowym module Xiaomi. Tutaj jednak w urządzeniu był dodatkowo czytnik kart pamięci i mogliśmy przymocować dowolny obiektyw z całego systemu m43. Pomimo olbrzymich możliwości i wejścia do komercyjnej oferty w nie najgorszej cenie, również i ten produkt nie doczekał ani rekordów sprzedaży, ani też następcy.
Dla większości osób wystarczy aparat w telefonie, dla pozostałych są inne opcje
Duży sensor i obiektyw z dużym otworem przysłony pozwalają uzyskać lepszą separację planów i np. na portretach atrakcyjnie rozmyć tło. Jasna 35-tka czy 50-tka (mowa o ogniskowych w milimetrach) i zaczynamy czuć się jak prawdziwy fotograf. Marzenia o plastyce zdjęć z telefonu takich jak z lustrzanki są z nami nie od dziś i coraz bliżej telefonom do podobnych efektów. Jeśli jednak nawet z pomocą AI to dla nas wciąż za mało, warto zerknąć do... oferty aparatów fotograficznych.
To już dawno nie są te brzydzące się smartfonów pudełka — praktycznie wszystko ma teraz łączność Wi-Fi, a zdjęcia z aparatu natychmiast mogą trafić na telefon, tam być obrobione i opublikowane na ulubionej platformie. Twórcy cyfrowi zakochali się w Canonie PowerShot G7X Mark III z calową matrycą i sami mamy ich kilka w redakcji, analogiczne konstrukcje ma w ofercie Sony, a już za chwilę na rynek powinien wejść nieco większy Canon PowerShot V1 z matrycą APS-C. A to wszystko tylko wierzchołek góry lodowej — naprawdę jest z czego wybierać i nie muszą to być wielkie urządzenia.
Aparat kompaktowy zdecydowanie nie będzie bardziej nieporęczny od urządzeń zaprezentowanych przez Realme czy Xiaomi — wspomniany G7X jest mniejszy niż obiektywy do Realme. Do tego aparat nie będzie potrzebował konkretnego modelu telefonu do swojego działania, czy w ogóle telefonu, będzie miał prostszą obsługę i własne zasilanie. No i za 10 lat zrobi równie dobre zdjęcia, jak teraz, a baterię w nim wymienimy sami, bez konieczności wizyty w serwisie.
Nie odkrywam tutaj aparatów cyfrowych na nowo — one nieustannie są ze mną pod ponad 20 lat. Uprzejmie donoszę natomiast, że te wynalazki Realme i Xiaomi to efekciarski Proof of Concept, czyli dowód, że coś da się zrobić... ale już niekoniecznie dowód, że warto w nie iść. Szoda Waszego zdrowia i pieniędzy na niewygodne półśrodki.
Co warto przy tym dodać, zarówno Realme, jak i Xiaomi zaprezentowały na targach w Barcelonie bardzo ciekawe smartfony bez udziwnień. Zamiast jednak do nich, kolejki dziennikarzy ustawiły się do tych foto-wynalazków.