Test Sony LinkBuds S: Słuchawki większe w środku
Sony LinkBuds S są jak TARDIS – z zewnątrz rozmiaru S, a w środku mieści się niewyobrażalnie dużo techniki. Dźwięk też nie zawodzi, choć tu ważniejsze jest tłumienie.

Sony LinkBuds S to słuchawki TWS z nurtu małych i lekkich. Zostały stworzone, by nosić je całymi dniami. Jedna słuchawka waży mniej niż 5 gramów i cała „wpada” do małżowiny usznej. Mogę się z nimi położyć, czesać, ćwiczyć, nosić czapkę, iść na rower… i zupełnie zapomnieć, że mam je w uszach. Efektem ubocznym małych rozmiarów jest niemal całkowita odporność na wiatr – nawet gdy wieje, nie słyszę nieprzyjemnego szumu.
Odetnij się od otoczenia
Słuchawki Sony słyną z tłumienia dźwięku z zewnątrz i tu również jest taka możliwość. Pierwszą linią obrony przed niechcianymi dźwiękami są dobrze dobrane nakładki. W zestawie dostałam 4 komplety w różnych rozmiarach, wykonane z bardzo delikatnego tworzywa.



W doborze odpowiedniego rozmiaru pomoże aplikacja Sony Headphones Connect. Trzeba znaleźć dość ciche miejsce i tam sprawdzić, czy dźwięk wydostaje się na zewnątrz. Aplikacja zrobi to automatycznie, korzystając ze wbudowanych mikrofonów każdej słuchawki. Za resztę odpowiada zintegrowany czip V1, rzekomo bardziej energooszczędny od tych używanych w starszych modelach słuchawek.
Efekty mają być lepsze niż w czasie używania poprzedników, czyli WH-1000MX3. Sony nie rzuca tu słów na wiatr. Porównałam dwa modele słuchawek TWS i mogę potwierdzić. Nowsze mają znacznie lepsze wyciszenie (porównywałam z tymi samymi nakładkami), a ponadto mają znacznie lepiej układające się gumki. Do tego WH-1000MX3 „gwiżdżą” na wietrze. W porównaniu do nich LinkBuds S prezentują się wyjątkowo dobrze – wizualnie i funkcjonalnie.
Jak wypada ANC w praktyce? Nie zorientowałam się, że pani siedząca obok mnie w pociągu prowadzi żywiołową rozmowę przez telefon. Pewnie przegapiłabym całość, gdyby nie gestykulowała. Pochlipujący maluch w tramwaju również mi umknął, a lot samolotem był do przeżycia. Nieźle wypada też tłumienie hałaśliwych pojazdów, na czele z pociągami regionalnych przewoźników.
Z połączeniem problemów nigdy nie było. Sygnał z telefonu jest przesyłany do obu słuchawek równolegle. Nie ma więc ani opóźnień przy graniu, ani zakłóceń w ruchu. Sony LinkBuds S poradzą sobie nawet tam, gdzie jest bardzo dużo zakłóceń.
Jak daleko można pojechać z Sony LinkBuds S w uszach? Niestety niedaleko. Z aktywnym tłumieniem i kodekiem LDAC słuchawki wytrzymają maksymalnie 4 godziny. Producent podaje, że mogą pracować do 6 godzin, ale mi się takiego wyniku uzyskać nie udało. Futerał ma dodatkowy akumulator, który pozwala naładować słuchawki jeszcze dwa razy. W sumie ma to dać nawet 20 godzin słuchania. W teorii.
Uważaj na drodze!
Sony LinkBuds S to słuchawki stworzone do noszenia bez przerwy i w każdej sytuacji. Gdy chcę się odciąć, włączam tłumienie. Gdy jadę rowerem, życie ratuje mi tryb „ambient”, przekazujący dźwięk z zewnątrz. W aplikacji mogę wybrać, jak głośno mają być odtwarzane odgłosy, zebrane przez mikrofony słuchawek.
W transporcie publicznym, centrum handlowym czy podobnym miejscu może przydać się skupienie na mowie w trybie „ambient”. Z tego, co wiem, chętnie korzystają z niego nawet osoby niedosłyszące, by wzmocnić mowę i wyciąć resztę dźwięków. Zupełnie mnie to nie dziwi, a Sony LinkBuds S robią to genialnie. W aplikacji można ustawić proporcje między mową i tłem.
Gdy chcę z kimś porozmawiać, mam jeszcze więcej bajerów do dyspozycji. Wcale nie muszę wyjmować słuchawek z uszu. Nie muszę nawet przełączyć ich ręcznie w tryb „ambient”. Mogę skorzystać z automatycznego rozpoznawania mowy i słuchawki od razu się przełączą, gdy tylko zacznę mówić i zatrzymają muzykę. Algorytm reaguje też na kichnięcie i nucenie, więc jeśli śpiewasz pod nosem, wyłącz rozpoznawanie mowy. Aplikacja pozwala zmienić czułość wykrywania, ale nie zdarzyło mi się, by mechanizm nie zareagował.
Na marginesie dodam, że odkąd pamiętam, unikałam noszenia słuchawek na rowerze czy rolkach. Obawiałam się, że przegapię jakieś zagrożenie. Sony LinkBuds S w trybie ambient to pierwsze słuchawki, w których czuję się dostatecznie komfortowo, by ruszyć w nich w trasę. Przy tym świetnie się trzymają w uszach i nie przeszkadzają w ruchu. Pewnie mogłabym w nich iść pod prysznic (niekoniecznie myć włosy), bo spełniają wymagania normy IPX4. Na pewno niestrasznym im deszcz.
Sterowanie, jakie chcesz
Do sterowania słuchawkami służyć może aplikacja mobilna lub widżet na ekran główny telefonu, ale gdy liczy się szybka reakcja, wolę skorzystać z przycisków dotykowych na słuchawkach. Ich funkcje można określić, a jakże, w Sony Headphones Connect. Przyciski reagują bezbłędnie!
Dotykowe przełączniki rozpoznają 4 gesty:
- dotknięcie pojedyncze,
- podwójne,
- potrójne
- oraz przytrzymanie.
Określanie funkcji jest bardzo proste – wystarczy wybrać szablon dla każdej ze słuchawek. Ja korzystam zwykle ze sterowania trybem (ANC / ambient) na prawej słuchawce oraz sterowania odtwarzaniem na lewej. Do wyboru jest jeszcze sterowanie głośnością oraz brak reakcji przycisków. To ostatnie ustawienie może się przydać przy uprawianiu sportu, gdy istnieje ryzyko, że dotknę słuchawkę na przykład ramieniem. Jednak ani razu mi się to nie zdarzyło, ani podczas ćwiczenia jogi, ani przy innych codziennych zajęciach.
Słuchawki Sony LinkBuds S dostały przetworniki akustyczne o średnicy 5 mm. Jak przystało na produkt Sony, obsługują również wysokiej jakości kodek LDAC, z którego można skorzystać na wielu telefonach z Androidem z wyższej półki. Z innymi urządzeniami mogą połączyć się z użyciem kodeków SCB i AAC. Przy połączeniu tym pierwszym kodekiem próbkowanie dźwięku może dojść do 96 kHz (990 kb/s), a pasmo przenoszenia słuchawek wynosi od 20 Hz do 40 kHz. Pozostałe kodeki zapewniają próbkowanie 44,1 kHz i pasmo przenoszenia od 20 Hz do 20 kHz. Tak, słychać różnicę. Sprzęt jest na tyle precyzyjny, by oddać różnicę między kodekami wyższej i niższej jakości – zwykle w „średnicy” jest więcej treści po przełączeniu się na LDAC. Bas zawsze jest dynamiczny, tony wysokie poprawne. Koniec końców Sony LinkBuds S to jedne z lepszych słuchawek TWS, z jakich ostatnio korzystałam.
Nie zabrakło systemu DSS, który cyfrowo poprawia muzykę. Dzięki niemu rzeczywiście brzmi nieco lepiej, zwłaszcza jeśli oryginał jest mocno skompresowany. Dzięki 360 Reality Audio muzyka z Tidala ma szerszą scenę, niż sugerowałby to rozmiar słuchawek (trzeba szukać albumów oznaczonych 360). Nie każdy uważa, że to potrzebne, ale ja lubię korzystać z 360 reality Audio i mam kilka ulubionych płyt, dostosowanych do słuchania w ten sposób.
Odbiór dźwięku bardzo zależy od dobranych nakładek i tłumienia hałasów z zewnątrz, ale w większości jestem z niego zadowolona. Oczywiście można jeszcze co nieco poprawić z użyciem equalizera w aplikacji Sony Headphones Connect. Ja minimalnie podbiłam basy… i to wszystko. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba.
Większość testów odbyła się w środkach transportu zbiorowego o różnej głośności. Sony LinkBuds S sprawdziły się zarówno przy słuchaniu muzyki, jak i wykładów. Dźwięk zawsze był wyraźny i nie sprawiał mi dyskomfortu. Nie narzekam również na niewygody związane z trzymaniem słuchawek w uszach po kilka godzin dziennie.
Gdy słuchałam muzyki w trybie ambient, jadąc na rowerze, zawsze zauważałam zmianę „temperatury” dźwięków. Robiło się chłodniej, jakby przestrzeń dookoła mnie została otwarta. Nie jest to wrażenie nieprzyjemne, ale nie można spodziewać się perfekcyjnego brzmienia, gdy słuchawki przekazują jednocześnie muzykę i odgłosy miejskiej przestrzeni. No ale nie uważam, że jazda na rowerze to czas na delektowanie się muzyką.
Sony LinkBuds S są też przystosowane do prowadzenia rozmów. W tym celu każda ze słuchawek została wyposażona w system wyłuskiwania głosu osoby noszącej słuchawki, nawet gdy w otoczeniu jest niezbyt cicho. Pomagają w tym mikrofony na zewnątrz i wewnątrz ucha. Sony stworzyło własny algorytm na podstawie ponad 500 milionów próbek głosu różnych osób. Efekt jest tak dobry, jak obiecuje producent – można komfortowo rozmawiać przez telefon nawet w gwarnej kawiarni i na peronie kolejowym. Nikt z moich rozmówców nie zgłaszał problemów. Tu również znalazła się ochrona przed wiatrem w postaci siateczki osłaniającej mikrofony.
Sony Linkbuds S to maleńki cud techniki, ale nie wszystko działa idealnie. Niedawno zaprzyjaźniłam się z Alexą (dzięki Marianowi ), a perspektywa rozmawiania z nią przez słuchawki wydaje się kusząca. Niestety nic z tego nie wyszło. O ile bez problemu powiązałam słuchawki z aplikacją na telefonie, reakcje asystentki są nieprzewidywalne. Nie zawsze reaguje na swoje imię, choć powinna. Można też dotknąć słuchawkę, ale to nie to samo. Niemniej Alexa, gdy już zareaguje, bez problemu puszcza muzykę z Tidala, choć właściwego wykonawcę znajduje dość rzadko.
Sony zainwestowało także w integrację z jedną z moich ulubionych gier mobilnych – Ingress (to wczesna wersja Pokemon Go). Słuchawki pozwalające być w kontakcie ze światem zewnętrznym i cyfrowym jednocześnie zostały stworzone do takich zadań jak hakowanie portali. W Sony LinkBuds S mogę poczuć się, jakby portale rzeczywiście były dookoła, bo je słyszę. Pomysł jest bardzo ciekawy i daje interesujące wrażenia podczas gry. Grono odbiorców będzie zapewne wąskie, ale uważam, że to świetne demo technologiczne.
Podoba mi się za to integracja z aplikacjami Endel i Spotify. Wystarczy, że trzy razy stuknę słuchawkę, by uruchomiła się muzyka. To jedna z tych małych rzeczy, które cieszą. Oczywiście każda ze słuchawek ma czujnik zbliżeniowy i może zatrzymać muzykę, gdy wyjmę jedną z nich z ucha. Druga przejdzie w tryb „ambient”, co uważam za genialne w swojej prostocie.
Ej, w sumie to mnie stać!
Po tym, jak zobaczyłam metkę Sony WH-1000XM5, spadły mi kapcie. Ponieważ Sony LinkBuds S współdzielą sporo rozwiązań, spodziewałam się, że będą kosztowały dobry tysiąc. Na szczęście tak nie jest. Można je kupić za 649 zł i moim zdaniem są tego warte. Oczywiście pod warunkiem, że masz telefon obsługujący kodek LDAC. Do iPhone’a raczej nie ma co ich kupować – zysk jakości dźwięku będzie znikomy w porównaniu do tego, co można wyciągnąć z droższych modeli z Androidem w połączeniu z abonamentem na Tidal.
No, chyba że priorytetem jest wygoda korzystania ze słuchawek dokanałowych. W tym zakresie Sony LinkBuds S są w ścisłej czołówce, jeśli nie na pierwszym miejscu. Świetnego aktywnego tłumienia dźwięków z zewnątrz nie da się nie docenić, a tryb „ambient” w połączeniu ze „speak to chat” to mistrzostwo świata. Co ważne – wszystko działa bezbłędnie.
Aplikacja Sony Headphones Connect pomoże też zadbać o zdrowie. Aplikacja monitoruje nie tylko użycie słuchawek, ale też głośność ich pracy. Specjaliści określili bezpieczne normy ciśnienia akustycznego dla naszych uszu nie bez powodu, a głośne słuchanie muzyki to takie samo narażanie słuchu na szwank, jak praca przy głośnej maszynie. Sony Headphones Connect ostrzeże, jeśli będziesz blisko przekroczenia tygodniowej normy hałasu, określonej przez WHO. Są też odznaki za używanie słuchawek… nie wiem, po co i komu to potrzebne.
Słuchawki LinkBuds S są dostępne w trzech kolorach: czarnym (właściwie antracytowym), białym i beżowym. Czarne i białe są łatwo dostępne, beżowe zaś mają na wyłączność Komputronik i Morele… mają też zdecydowanie za wysoką cenę: 899 zł.
Zalety:
- idealny kształt, niska waga;
- matowe, odporne wykończenie;
- brak plastiku w opakowaniu;
- świetne tłumienie hałasu i dobry dźwięk w porównaniu do ceny;
- mnóstwo sposobów na dopasowanie dźwięku do własnego gustu;
- dużo możliwości pracy w świadomości otoczenia;
- wygodne, niezawodne sterowanie przełącznikami dotykowymi.
Wady:
- za krótki czas pracy bez ładowania;
- brak języka polskiego w komunikatach i w aplikacji;
- Alexa często się na mnie obraża;
- zbędne osiągnięcia w aplikacji;
- brak indywidualnego dopasowania gestów.