DAJ CYNK

Test telefonu Huawei Ascend P7

Damian Dziuk (DD7)

Testy sprzętu

Kolejnym miłym dodatkiem jest fabrycznie zainstalowana klawiatura Swype, za którą normalnie producent każe sobie płacić parę złotych. Nie jest to jednak pełna wersja, choć do takiego miana niewiele jej brakuje. W porównaniu do "sklepowej" wersji znajdziemy tu sporo mniejszy wybór skórek i na tym właściwie różnice się kończą. Wszystkie pozostałe funkcje, takie jak sztandardowe pisanie przeciągnięciami, świetny słownik z synchronizacją słów pomiędzy urządzeniami czy gesty są na miejscu, bez dodatkowych opłat.

Interfejs

Huawei po raz kolejny uznał, że jak kopiować, to od najlepszych. I podobnie jak w przypadku obudowy, tak i w kwestii interfejsu postawiono na mariaż iPhone'a z Androidem. Tyle tylko, że znacznie więcej tu podobieństw właśnie do urządzeń z logo nadgryzionego jabłka, co niekoniecznie może spodobać się bardziej zatwardziałym zwolennikom zielonego robota.

Pierwszy element, jaki rzuca się w oczy po wybudzeniu telefonu, to oczywiście ekran blokady. Chiński producent postanowił nie patyczkować się i zacząć od mocnego uderzenia. Uderzenia w stronę Apple'a, bo ekran blokady wygląda niemal bliźniaczo do tego, co znamy z urządzeń giganta z Cupertino. Zaczęto od szybkiego dostępu do aparatu: przycisk znajduje się w tym samym miejscu, wygląda identycznie, przesuwa się go w tę samą stronę, a po jednorazowym kliknięciu podskakuje identycznie, jak na iPhonie z iOS7. Jakby tego mało, z poziomu ekranu blokady z dolnej krawędzi wysunąć możemy coś na wzór centrum sterowania, które zadebiutowało w zeszłorocznym wydaniu mobilnego systemu Apple'a. Na plus Huaweiowi trzeba zaliczyć dodanie w to miejsce szybkiego podglądu pogody na następne dni - to coś, o czym Apple nie pomyślało.

Odblokowujemy ekran. Co widzimy? Cukierkowe ikony, niemal żywcem wzięte z iOS7. Chcemy wejść do klasycznego dla Androida menu, czyli właściwie listy aplikacji. Klikamy środkowy przycisk na ekranie i okazuje się, że... nie da się. Wszystkie aplikacje znajdują się na pulpicie, zupełnie jak w iOS. Przesuwam więc palcem ekran do listy programów, a tutaj... skopiowana ikona aplikacji pogody. Identyczna. To samo z paroma innymi programami - kalendarz, notatki, kalkulator. Dziwi fakt, że do tej pory Huawei nie dostał pozwu od zatroskanego patentami Apple'a, choć pewnie możemy spodziewać się takowego w niedalekiej przyszłości.

Wracając do ikonek - dla użytkownika dostępne jest parę motywów, które zmieniają ich wygląd. Któryś z inżynierów Huaweia był jednak zbyt nadgorliwy i postanowił, że ikony większości aplikacji ze sklepu Google Play będą również starały dostosować się do aktualnego motywu, co wyszło dość pokracznie. Efekt jest taki, że ikona Instagramu wygląda dość odpychająco, a taki Filmweb pozamieniał się kolorami i jego żółty logotyp znajduje się na zielonym tle zamiast czarnego. To samo z przeglądarką Chrome. Estetyczny koszmarek, którego nie da się nigdzie wyłączyć.

Zostawiając jednak na boku kwestie własności intelektualnej, takie "iOS-owe" podejście do Androida o dziwo... ma sens. Ikony aplikacji umieszczone na oddzielnych ekranach obok normalnych widżetów i skrótów tworzą spójną i intuicyjną w nawigowaniu całość. To z pewnością rozwiązanie, do którego trzeba się przyzwyczaić, ale po początkowym zakłopotaniu zaczyna się je doceniać. No i nie zapominajmy, że to przecież tylko nakładka producenta, którą w dowolnym momencie możemy zastąpić bardziej standardowym launcherem ze sklepu Google Play. Android daje wybór i to jego niewątpliwa zaleta.

Chcesz być na bieżąco? Obserwuj nas na Google News