Kolejnym miłym dodatkiem jest fabrycznie zainstalowana klawiatura Swype, za którą normalnie producent każe sobie płacić parę złotych. Nie jest to jednak pełna wersja, choć do takiego miana niewiele jej brakuje. W porównaniu do "sklepowej" wersji znajdziemy tu sporo mniejszy wybór skórek i na tym właściwie różnice się kończą. Wszystkie pozostałe funkcje, takie jak sztandardowe pisanie przeciągnięciami, świetny słownik z synchronizacją słów pomiędzy urządzeniami czy gesty są na miejscu, bez dodatkowych opłat.
Interfejs
Huawei po raz kolejny uznał, że jak kopiować, to od najlepszych. I podobnie jak w przypadku obudowy, tak i w kwestii interfejsu postawiono na mariaż iPhone'a z Androidem. Tyle tylko, że znacznie więcej tu podobieństw właśnie do urządzeń z logo nadgryzionego jabłka, co niekoniecznie może spodobać się bardziej zatwardziałym zwolennikom zielonego robota.
Pierwszy element, jaki rzuca się w oczy po wybudzeniu telefonu, to oczywiście ekran blokady. Chiński producent postanowił nie patyczkować się i zacząć od mocnego uderzenia. Uderzenia w stronę Apple'a, bo ekran blokady wygląda niemal bliźniaczo do tego, co znamy z urządzeń giganta z Cupertino. Zaczęto od szybkiego dostępu do aparatu: przycisk znajduje się w tym samym miejscu, wygląda identycznie, przesuwa się go w tę samą stronę, a po jednorazowym kliknięciu podskakuje identycznie, jak na iPhonie z iOS7. Jakby tego mało, z poziomu ekranu blokady z dolnej krawędzi wysunąć możemy coś na wzór centrum sterowania, które zadebiutowało w zeszłorocznym wydaniu mobilnego systemu Apple'a. Na plus Huaweiowi trzeba zaliczyć dodanie w to miejsce szybkiego podglądu pogody na następne dni - to coś, o czym Apple nie pomyślało.
Odblokowujemy ekran. Co widzimy? Cukierkowe ikony, niemal żywcem wzięte z iOS7. Chcemy wejść do klasycznego dla Androida menu, czyli właściwie listy aplikacji. Klikamy środkowy przycisk na ekranie i okazuje się, że... nie da się. Wszystkie aplikacje znajdują się na pulpicie, zupełnie jak w iOS. Przesuwam więc palcem ekran do listy programów, a tutaj... skopiowana ikona aplikacji pogody. Identyczna. To samo z paroma innymi programami - kalendarz, notatki, kalkulator. Dziwi fakt, że do tej pory Huawei nie dostał pozwu od zatroskanego patentami Apple'a, choć pewnie możemy spodziewać się takowego w niedalekiej przyszłości.
Wracając do ikonek - dla użytkownika dostępne jest parę motywów, które zmieniają ich wygląd. Któryś z inżynierów Huaweia był jednak zbyt nadgorliwy i postanowił, że ikony większości aplikacji ze sklepu Google Play będą również starały dostosować się do aktualnego motywu, co wyszło dość pokracznie. Efekt jest taki, że ikona Instagramu wygląda dość odpychająco, a taki Filmweb pozamieniał się kolorami i jego żółty logotyp znajduje się na zielonym tle zamiast czarnego. To samo z przeglądarką Chrome. Estetyczny koszmarek, którego nie da się nigdzie wyłączyć.
Zostawiając jednak na boku kwestie własności intelektualnej, takie "iOS-owe" podejście do Androida o dziwo... ma sens. Ikony aplikacji umieszczone na oddzielnych ekranach obok normalnych widżetów i skrótów tworzą spójną i intuicyjną w nawigowaniu całość. To z pewnością rozwiązanie, do którego trzeba się przyzwyczaić, ale po początkowym zakłopotaniu zaczyna się je doceniać. No i nie zapominajmy, że to przecież tylko nakładka producenta, którą w dowolnym momencie możemy zastąpić bardziej standardowym launcherem ze sklepu Google Play. Android daje wybór i to jego niewątpliwa zaleta.