Huawei w serii P zawsze wprowadzał coś nowego, na przykład pierwszy podwójny aparat w P9, tryb supernocny w P20, obiektyw peryskopowy w P30 czy zoom 10x w P40. To już taka tradycja. Tym razem model Huawei P50 debiutuje z nową formą i nowymi możliwościami fotograficznymi pod zbiorczą nazwą Dual Matrix Design. Huawei twierdzi, że dzięki temu fotografowanie modelem P50 Pro przekracza granice odległości, cienia, kolorów i czasu. Czy to prawda? Cóż… nie będę twierdzić, że ten aparat mi nie zaimponował, ale idealny na pewno nie jest.
We wstępie wspomniałam, że Huawei P50 Pro został wyposażony w 4 aparaty z tyłu. Mają one działać holistycznie, by zapewnić nam jak najlepsze efekty, zarówno pod względem ostrości zdjęć, jak i jakości reprodukcji barw. Są to moduły:
Do tego mamy laserowy autofokus, sensor przypominający spektroskop optyczny, który pomaga dobrać balans bieli zdjęć oraz zaawansowane oprogramowanie i sztuczną inteligencję do pomocy. Zoom hybrydowy może sięgnąć nawet 100x, ale przy takim powiększeniu nie ma co liczyć na wysokiej jakości efekty. Fotografując Huawei P50 Pro czułam się bezpiecznie do 10-krotnego powiększenia.
Huawei zaprojektował własny proces przetwarzania obrazu, który znacząco poprawia reprodukcję kolorów na zdjęciach i widoczność detali. Proces obejmuje między innymi odzyskiwanie detali utraconych przez system optyczny (XD Optics), filtrowanie kolorów (XD True-Chroma), obróbkę HDR oraz łączenie informacji z wielu źródeł w jeden realistyczny obraz (XD Fusion Pro). Szczegóły techniczne są pilnie strzeżona tajemnicą, ale możemy cieszyć się efektami.
Na początek kilka zdjęć nocnych. Warto zwrócić uwagę na to, że nawet gdy używałam zooma, są ponadprzeciętnie wyraźne. Przy tym widać, że obróbka HDR pracuje na wysokich obrotach. Podoba mi się ten efekt. Wydaje mi się też, że kolory świateł zostały naturalnie odzwierciedlone, choć może kolory są bardziej intensywne, niż by wypadało. Na plus zaliczam fakt, że zdjęcia robione z różnym poziomem przybliżenia nie mają znaczących różnic w kolorystyce. Odstaje jedynie obiektyw szerokokątny, co zresztą widać na przykładach w poniższej galerii.
Zdjęcia robione w pełnym słońcu i przy sztucznym świetle również nie pozostawiają wiele do życzenia. Zaskoczyła mnie przyjemna głębia ostrości na zdjęciach robionych z bliska głównym aparatem. Tryb supermakro w aparacie szerokokątnym nie daje takiej satysfakcji, do tego przekłamuje kolory. To jedyny tryb, w którym mam takie problemy. Przypuszczam, że to przypadłość obiektywu szerokokątnego. Zresztą w ogóle ten tryb jest irytujący, bo włącza się bez pytania. Nie znalazłam za to polecenia, by włączyć go ręcznie.
Aplikacja do robienia zdjęć ma też kilka dodatkowych bajerów o różnej użyteczności. Jest tu możliwość robienia zdjęć czarno-białych, tryb w pełni manualny z możliwością zapisywania zdjęć w formacie RAW, panoramę, pełną rozdzielczość głównej matrycy, naklejki oraz tryb symulujący głębię ostrości. Z tym ostatnim się nie polubiłam – wystarczy jakaś odbijająca światło powierzchnia, żeby zwariował.
Nie zapomniałam o aparacie do selfie, choć jest zdecydowanie mniej interesujący, niż ten z tyłu telefonu. Jest tu aparat z ultraszerokokątnym obiektywem o kącie widzenia 100° i matrycy 13 MPix. Domyślnie selfie są przycięte, do węższego kąta, ale gdy chcę pokazać coś więcej, mogę skorzystać z szerszego pola widzenia. Działa tu także upiększanie twarzy, tryb portretowy z efektami rozmycia i tryb nocny. Z frontowej kamery nie można korzystać w trybie manualnym ani dynamicznej przysłony.
Możliwości filmowe nie zmieniły się od czasów Huawei P40. Mamy ten sam system stabilizacji obrazu i obróbki sygnału, możliwość nagrywania w zwolnionym tempie, robienia timelapsów i tym podobnych. Tradycyjnie przykładowe filmy zebrałam w dłuższym klipie.
Źródło zdjęć: własne
Źródło tekstu: własne